Gdyby Ania i Marcin posłuchali lekarza, który w 6. tygodniu ciąży zdiagnozował poronienie, nie trzymaliby dziś w ramionach swojej córeczki.
Lekarz po stwierdzeniu, że „dziecka nie ma”, zaproponował też, by Ania została na obserwację i na – jak powiedział – „wyczyszczenie pozostałości po dziecku”. Lecz ona – jak to matka – zaufała kobiecej intuicji i ze szpitala uciekła. Dwa dni później poszła do lekarki, która prowadziła jej dwie poprzednie ciąże. – Szłam z nastawieniem, że dostanę skierowanie na zabieg, jeśli w brzuchu jeszcze coś zostało. Jednocześnie miałam w sercu nadzieję na cud – wspomina. Lekarka długo ją badała, aż w końcu powiedziała: „Jest dzieciątko!”. Wielka radość mieszała się z ogromnym strachem, bo obok dziecka na obrazie USG widoczny był też krwiak, kilka razy większy od maleństwa. Był i drugi problem – serce dziecka nie biło. Zapadła decyzja, żeby poczekać jeszcze tydzień. Wtedy okazało się, że serce bije. To był początek walki o nowe życie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.