Na oazowe opłatki co roku przychodzi mniej osób. Szkoda.
Pamiętam opowieści mojego taty o tym, jak zaczynała się tradycja opłatkowych spotkań Ruchu Światło-Życie. Na zaproszenie kard. Franciszka Macharskiego do kaplicy arcybiskupów odpowiedziało wtedy tylu oazowiczów, że kardynał postanowił pójść naprzeciwko i poprosić o gościnę franciszkanów z Franciszkańskiej. Tak już zostało na lata.
Teraz opłatek odbywa się w sanktuarium św. Jana Pawła II na Białych Morzach i chociaż do oazowiczów, ministrantów i lektorów dołączyli nadzwyczajni szafarze Komunii Świętej, frekwencja z roku na rok maleje. Podobnie zresztą - niestety - jest z kończącym wakacje dniem wspólnoty w Kalwarii Zebrzydowskiej.
Może to brak czasu, nadmiar zajęć, a w przypadku starszych (może bardziej przywiązanych do tych tradycji) - obowiązki w pracy i w domu. Może po prostu "taki klimat", że mając pod ręką Facebooka, Snapchata, Instragrama i inne aplikacje do bycia na bieżąco z tym, co robią nasi znajomi, coraz mniej czujemy potrzebę spotkania twarzą w twarz.
Kiedyś (jak widać świat nabiera coraz większego rozpędu i średnia wieku, w której zaczyna się od "kiedy ja byłem młodszy" też się obniża) pielgrzymka do Kalwarii, opłatek czy Msza Krzyżma na Wawelu były najprostszymi okazjami, by spotkać dawno niewidzianych znajomych. Teraz cały czas jesteśmy "w kontakcie", więc może nie potrzebujemy z góry (na pół roku do przodu) ustalonego miejsca i czasu. A może już nam się po prostu przestało chcieć.