W football amerykański Polacy grają od niedawna. Trudno powiedzieć, czy grają dobrze, bo trochę brak międzynarodowej konfrontacji, ale na pewno grają z pasją.
Kilkadziesiąt drużyn w kraju, z tego w Toplidze 7, a w Polskiej Lidze Footballu Amerykańskiego I - 10. Wśród nich "Wilki Łódzkie" i "Kraków Football Kings", które starły się 9 kwietnia na stadionie Wawelu. Faworyzowani byli "Królowie", liderzy grupy południowej, ale "Wilki" odgrażały się kwieciście.
Finał był żałosny. Wataha (jak sami o sobie pisali) oberwała od "Królów" 26:0. Niby postęp był, bo ostatni mecz "Wilki" przegrały w 2015 roku 49:0, ale jeszcze długa droga przed nimi.
Poza tym wszystko było jak w USA. Grała orkiestra dęta (AGH), cheerleaderki wymachiwały pomponami, zawodnicy ścierali się bez litości, kości trzeszczały. W stosunku do USA brakowało piwa w kartonowych kubkach, telewizji oraz trochę publiczności.
Za to wszyscy, którzy zasiedli na trybunach i darli się jak opętani po każdej akcji, mogli śmiało zaliczyć się do elity. Co to jest spalony wiedzą w Polsce nawet blondynki. Kiedy zalicza się touchdown i jaka jest w tej "piłce nożnej" (football) kara za kopnięcie piłki nogą, wiedzą naprawdę nieliczni.
Obie drużyny oprócz woli walki i kalkulowanej, ale wielkiej agresji pokazały moc, jaka kryje się w amerykańskim footballu. Ta moc jest tym, co chyba najlepiej rokuje przyszłej popularności tej dyscypliny w Polsce. O ile ktoś nam prosto wytłumaczy, jak się w niej liczy punkty.