- W 7. rocznicę katastrofy smoleńskiej wszyscy mamy odczucie, że mgła nad Smoleńskiem ustępuje i że wreszcie przybliżamy się do chwili, w której poznamy prawdę o tym, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r., tak jak coraz pełniejsza jest wiedza o losie Polaków zamordowanych w Katyniu, Charkowie, Miednoje - mówił na Wawelu abp Marek Jędraszewski.
Przewodniczył on Mszy św. w intencji ofiar katastrofy oraz tych wszystkich, którzy 77 lat temu zginęli w Katyniu, Charkowie i Miednoje i którzy złożyli swe życie na ołtarzu ojczyzny, będąc do końca wiernymi Bogu i ojczyźnie.
- Jedynie pośród polskich rodzin z ogromną pieczołowitością, z pokolenia na pokolenie, przekazywano prawdę o Katyniu, nie tracąc nadziei, że kiedyś przyjdzie czas, iż ona ostatecznie zwycięży. Do tego jednak byli potrzebni świadkowie prawdy, którzy umieliby upomnieć się o honor polskich bohaterów, a tym samym o majestat Rzeczpospolitej. Takim świadkiem był Prezydent RP Lech Kaczyński, a im bardziej stanowczo i konsekwentnie upominał się o prawdę, z tym większą siłą wzrastała fala krytyki, niechęci, a nawet pogardy wobec jego osoby - stwierdził metropolita krakowski, dodając, że robiono wszystko, by społeczeństwo polskie przekonać o tym, że nie jest on wart być prezydentem naszego kraju.
- To był niejako wstęp do tego, co miało się wydarzyć 10 kwietnia 2010 r. w Smoleńsku, gdzie z okazji 70. rocznicy zbrodni katyńskiej, właśnie jako świadkowie i strażnicy prawdy, udała się para prezydencka wraz z przedstawicielami władz RP i najwyższymi dowódcami Wojska Polskiego oraz osobami szczególnie zasłużonymi dla narodu polskiego. Po katastrofie staliśmy się widzami, a w przypadku wielu - ofiarami bezwzględnej mistyfikacji. Dziś wiemy z całą pewnością: nie było czterokrotnego podchodzenia rządowego samolotu do lądowania. Gen. Andrzej Błasik nie był pijany ani też nie było jego kłótni z kpt. Arkadiuszem Protasiukiem. Nie było również "wspaniałej współpracy polskich i rosyjskich lekarzy przy badaniu szczątków ciał ofiar katastrofy" ani też przekopywania całej powierzchni miejsca katastrofy na metr w głąb. Tego nie było - mówił abp Jędraszewski, podkreślając, że były za to przypadki profanowania tych szczątków, a symbolem mistyfikacji, której próbowano nadal rangę ostatecznej interpretacji przyczyn katastrofy, stała się słynna pancerna brzoza.
- Dlatego nie wolno nam zapomnieć o osobach, które nagle traciły życie, a które posiadały znaczącą wiedzę o tym, co naprawdę wydarzyło się w Smoleńsku. W 7. rocznicę katastrofy smoleńskiej wszyscy mamy odczucie, że mgła nad Smoleńskiem ustępuje i że wreszcie przybliżamy się do chwili, w której poznamy prawdę o tym, co wydarzyło się 10 kwietnia 2010 r., tak jak coraz pełniejsza jest wiedza o losie Polaków zamordowanych w Katyniu, Charkowie, Miednoje - zauważył.
Nawiązując do wydarzeń zapisanych na kartach Ewangelii, arcybiskup mówił też, że w dziejach Kościoła często powtarza się schemat kłamstwa i mistyfikacji, której pierwszą ofiarą stał się Jezus Chrystus.
- Jest rzeczą przedziwną, jak los, który spotkał Jezusa i Jego apostołów - niezrozumienie, kłamstwo, prześladowanie aż po śmierć - stały się udziałem tak wielu naszych rodaków, którym wierność ojczyźnie kazała złożyć ofiarę najwyższą, którym ufna nadzieja w zwycięstwo Bożej miłości nad złem tego świata kazała widzieć najgłębszy sens swojej ofiary. Tak z całą pewnością było w przypadku polskich oficerów, pograniczników i policjantów oraz pracowników służby więziennej, którzy 77 lat temu stali się ofiarami tego, co w najnowszej historii Polski określamy jednym słowem: Katyń - przypominał metropolita, dodając, że wszyscy oni, umieszczeni w specjalnie dla nich zorganizowanych obozach, przeszli najpierw osobistą weryfikację.
- Ponieważ uznano ich za "zdeklarowanych i nie rokujących poprawy wrogów władzy sowieckiej", podjęto decyzję o ich rozstrzelaniu bez wzywania skazanych, bez przedstawienia zarzutów, bez decyzji o zakończeniu śledztwa i bez aktu oskarżenia. Tak wynika z notatki szefa NKWD. Władze sowieckie wiedziały bowiem dobrze: Polacy nie zmienią swoich poglądów. Oni najpierw będą wierzyć w Boga, a broniąc do końca swego honoru, nigdy nie zdradzą Polski. Dlatego trzeba było się ich pozbyć, czyli zamordować i zatrzeć pamięć o nich. I tak oto od początku kwietnia do połowy maja 1940 r. w bolesną historię Polski wpisały się nazwy: Katynia, Charkowa i wielu innych miejsc, gdzie dokonała się zagłada polskich jeńców, elity polskiego narodu - wyjaśniał.
Jak tłumaczył metropolita, metoda stosowana przez oprawców była wszędzie podobna - jeńcom zarzucano na głowę płaszcze wojskowe i wiązano z tyłu ręce, po czym wszystkich zabijano z małej odległości, jednym strzałem w potylicę. Co więcej, zamordowanym odmówiono prawa do własnego grobu - ich ciała zostały wrzucone do grobów, a następnie przykryte zwałami ziemi.
- Na miejscu zbrodni zasadzono las. To on miał się stać strażnikiem tajemnicy, która nigdy nie powinna wyjść na jaw. A potem nastał czas kłamstwa. Rok po zbrodni na pytanie o los zaginionych polskich oficerów gen. Sikorski usłyszał, że nie wiadomo, co się z nimi stało, że być może uciekli z obozów. Kiedy jednak w 1943 r. zbrodnia ujrzała światło dzienne, pojawiły się kolejne kłamstwa: strona sowiecka o dokonanie zbrodni oskarżyła Niemców, a w odkrytych dołach funkcjonariusze NKWD umieszczali sfałszowane dokumenty, preparowali fałszywych świadków, a niewygodnych albo likwidowali, albo skazywali na wieloletnie więzienie - mówił z naciskiem metropolita krakowski.
Jak następnie wspomniał, równocześnie zaczęło się poszukiwanie i prześladowanie osób, które miały udział w ekshumacji ciał oficerów, prowadzonej przez Niemców przy udziale PCK w 1943 r. To również dlatego po śmierci kard. Sapiehy przeprowadzono słynny proces przeciwko księżom kurii krakowskiej, chcąc go wykorzystać jako okazję do dotarcia do tych dokumentów zbrodni katyńskiej, które znajdowały się na terenie kurii.
- Dzisiaj możemy powiedzieć: aż do początku lat 90. ubiegłego wieku wersja o tym, jakoby Niemcy zamordowali polskich jeńców, trwała nieprzerwanie jako jedynie obowiązująca. Ponadto, w imię własnych interesów politycznych, państwa zachodnie, które posiadały doskonałą wiedzę o zbrodni katyńskiej, milczały na jej temat. Tym samym przyczyniały się do utrwalania się kłamstwa - podkreślał.
Modląc się w królewskiej katedrze na Wawelu, w Wielki Poniedziałek, za wszystkich, którzy z niezłomna nadzieją i wiarą w ostateczne zwycięstwo prawdy oddali swoje życie, służąc Bogu i ojczyźnie: za jeńców sowieckich, ofiary zbrodni katyńskiej, za wszystkie ofiary smoleńskiej katastrofy (zaczynając od Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego wraz z małżonką, aż do ostatniego prezydenta RP na uchodźstwie, Ryszarda Kaczorowskiego), abp Jędraszewski przypomniał, że trzeba modlić się też za ich rodziny i wdzięczną pamięcią ogarniać wszystkich, którzy okazali się niezłomni w pokonywaniu kłamstw i odważni w dążeniu do ukazania prawdy.
- Wiemy, że prawda nas wyzwoli. Sił do jej szukania dodaje nam nadzieja, która swe źródło znajduje w świetle wielkanocnego poranka, w zmartwychwstaniu Chrystusa. Bo to On wyznacza ostateczny cel naszego życia - zakończył metropolita, a wszyscy zebrani w katedrze przyjęli jego homilię gromkimi brawami.
Czytaj także:
Mowa propagandowa? Tylko w wyobraźni dziennikarzy GW!
Prezydent Duda przy grobie Lecha i Marii Kaczyńskich
oraz o obchodach 10 kwietnia w innych miastach: