Decyzja prorektora Uniwersytetu Jagiellońskiego i dyrektora Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu o odwołaniu konferencji naukowej "Etyka w zawodzie" lekarza to nie tylko dowód złej woli i zaślepienia, ale także popierania przemocy.
Każdy, kto przeczytał wstęp do tego tekstu, może zadać sobie pytanie, co mają ze sobą wspólnego konferencja naukowa i przemoc. To tylko pozorny brak logiki, ponieważ po głębszym zastanowieniu okazuje się, że decyzja Prorektora i Dyrektora może utwierdzić niektórych ludzi w przekonaniu, iż jeśli nie ma się argumentu rozumu, wystarczy argument siły. Ten mechanizm właśnie zadziałał.
Zwolennicy aborcji prawdopodobnie przestraszyli się konferencji naukowej, podczas której mieli przemawiać wybitni przedstawiciele świata medycznego - z wyjątkiem jednego prelegenta, który choć nie ma wykształcenia medycznego, ma ogromną wiedzę związaną z tematem aborcji. Dlatego nie mogąc polemizować merytorycznie, postanowili nie dopuścić, by konferencja się odbyła. Zagrozili pikietowaniem szpitala, gdzie miało odbyć się spotkanie. I tu zaczyna się dziwne i niezrozumiałe w kategoriach logiki zachowanie władz UJ i słynnej na całą Polskę lecznicy.
Zamiast merytorycznej odpowiedzi, biorącej w obronę wydarzenie naukowe, na które wcześniej wyrazili zgodę, ulegli szantażowi, a tym samym wykazali słabość i niewiarę w państwo prawa.
Szanowny Panie Prorektorze, czyżby nie wiedział Pan, że istnieją granice prawa, których łamanie jest przestępstwem? I że zakłócający pracę szpitala mogą być usunięci zgodnie z prawem z jego terenu? Przecież w sytuacji, gdyby protest przeciwko konferencji zagrażał funkcjonowaniu szpitala, interwencja służb porządkowych byłaby właściwym rozwiązaniem. Protestującym bowiem nie chodziłoby o wymianę myśli i argumentów, właściwej Alma Mater, ale o zwycięstwo ideologiczne - tzn. przeforsowanie argumentu, że aborcja jest dopuszczalnym dobrem dla kobiety.
Panie Prorektorze, uległ Pan kilkusetosobowej grupie lewicowych fundamentalistów, którzy organizatorów konferencji nazwali... religijnymi fundamentalistami. To tylko da im argument, że w ten sposób mogą osiągać swoje cele. Aż strach pomyśleć, co będzie, gdy się rozzuchwalą i nabiorą przekonania, że zastraszając społeczeństwo, mogą wpływać na forsowanie swoich przekonań, niekiedy wbrew większości społeczeństwa.
Ciekawi mnie, co Pan Prorektor zrobi, gdy któregoś dnia na kierowanej przez Pana uczelni będzie miał się pojawić z wykładem ateista, którego nie będą chcieli chrześcijanie. Tyle tylko, że chrześcijanie już będą wiedzieli, iż sposobem na jego zablokowanie jest zorganizowanie silnej pikiety, której uczestnicy (w liczbie kilku tysięcy) staną na przykład w drzwiach wejściowych uczelni. Co Pan zrobi? Ulegnie tym naciskom czy wezwie siły policyjne, uznając, że protestujący naruszyli prawo? Jestem przekonany, że to drugie. I już widzę w lewicowych gazetach wielkie litery na czołówkach, że chrześcijanie to terroryści. Tymczasem oni nie robiliby nic innego niż ci, którzy zablokowali konferencję w Prokocimu.
Puenta będzie więc krótka: odwołanie konferencji to danie pokarmu rodzącemu się być może w Polsce „smokowi”, który daje pierwszeństwo ulicy, czyli demonstracji, zamiast merytorycznej dyskusji.
Inne argumenty przeciwko odwołaniu konferencji, które w pełni podzielam, można przeczytać w komentarzu: UJ znów boi się aborcjonistów.