- Święta Bożego Narodzenia w 2016 r., gdy widziałyśmy się po raz ostatni przed wylotem Helenki do Boliwii, nie były naszym pożegnaniem na zawsze - wspomina Teresa Kmieć, siostra zamordowanej wolontariuszki.
Święta Bożego Narodzenia w 2017 r., pierwsze bez Helenki, dla jej najbliższych były tak trudne, że ciężko to ubrać w słowa. Jest jednak coś, co pomaga przejść przez ten ciężki czas.
- Gdybym nie miała nadziei, że Helenka dostąpiła zbawienia, na pewno byłoby mi dużo trudniej. A skoro moja siostra starała się nieustannie żyć w stanie łaski uświęcającej i zginęła, będąc w przyjaźni z Bogiem, nie martwię się, co dzieje się z nią w wieczności. To daje ogromne pocieszenie - przyznaje T. Kmieć.
Opowiada, że gdy dowiedziała się o śmierci młodszej o dwa lata siostry, i gdy świat się dla niej zatrzymał, pocieszeniem była myśl: "Helenka poszła do nieba".
- Pan Bóg nie zesłał człowieka, który ją zabił - to pewne. Ze zła wyciągnął jednak dobro i zabrał Helenkę do siebie w najlepszym dla niej momencie. To On ostatecznie zwyciężył, dlatego nie zatrzymuję się na śmierci, ale patrzę w przyszłość. Wierzę więc, że nasze ostatnie wspólne Boże Narodzenie nie było tak naprawdę pożegnaniem na zawsze, bo spotkamy się w wieczności. W niebie - przekonuje Teresa.
Co więcej, choć od roku Helenki nie ma już w zasięgu jej wzroku ani telefonu (Teresa od kilku lat mieszka w Lublinie, a Helena przed wyjazdem do Boliwii mieszkała w Gliwicach), to duchowo, tak po siostrzanemu, wciąż jest blisko.
- Nie oznacza to, że czuję jej obecność. Raczej mam przekonanie, że jest przy mnie, dlatego często opowiadam jej różne rzeczy i proszę o pomoc - zarówno w sprawach prostych (gdy np. próbuję zdążyć gdzieś dojechać), jak i trudniejszych - nie kryje Teresa.
Nie ma w tym nic dziwnego, bo siostry były ze sobą zżyte - czasem rozumiały się bez słów, miały też swoje powiedzenia i żarty.
- Odejście Helenki podzieliło moje życie na dwie części. Teraz jestem już inną osobą. I choć mam znajomych, to nie mam już osoby, z którą dzieliłabym się swoimi sprawami tak, jak z Helenką, bo ona doskonale wypełniała swoje miejsce w moim sercu. Cieszyłam się też, widząc, że wszyscy ją lubią, w każdym środowisku potrafi się odnaleźć i każdemu chce pomóc - wyznaje T. Kmieć.
Jak nikt inny obserwowała więc od dzieciństwa, jak Helenka rozwijała się, wzrastała w wierze i drodze do Boga. - Nie przyszło mi jednak nigdy do głowy, że obok mnie żyje święta. Jej pobożność była czymś naturalnym i oczywistym, spójnym z tym, jak została wychowana przez rodziców. Natomiast teraz pojawia się już myśl, że Helenka, moja siostra, będzie kiedyś błogosławioną. Mam jednak świadomość, że do tego jeszcze długa droga - wyznaje Teresa.
Poważnie myśli też o tym parafia św. Barbary w Libiążu, gdzie gromadzone są wspomnienia i świadectwa o Helence, a przede wszystkim informacje od ludzi, którzy pielgrzymują na jej grób i proszą ją o wstawiennictwo u Boga. Wiele faktów wskazuje na to, że Bóg tych próśb wysłuchuje, jednak na razie są objęte tajemnicą.
Prośby od różnych ludzi o modlitwę za wstawiennictwem Helenki dostaje też Teresa. Jedną z nich w sierpniu ub. roku opublikowała nawet na swoim profilu na Facebooku, prosząc wszystkich, którzy to przeczytają, o szturm do nieba. Dziś 3-letni już Wiluś, u którego lekarze zdiagnozowali wtedy guza mózgu, ma się dobrze. Wyzdrowiał. Teresa i Helena jako siostry były zżyte, miały swoje powiedzenia, żarty Archiwum Teresy Kmieć