Co do tego wątpliwości nie mają mieszkańcy Libiąża - zarówno ci, którzy Helenę Kmieć znali, jak i ci, którzy tylko o niej słyszeli.
Kamila i Natalia poznały Helenkę, gdy pracowały w parafialnym komitecie ŚDM Kraków 2016.
- Któregoś dnia odprowadzałyśmy na przystanek pielgrzymów z sąsiedniej miejscowości i wtedy Helena podeszła do mnie i zagadnęła. Po chwili zaczęłyśmy rozmawiać tak, jakbyśmy znały się od dawna, a to była nasza pierwsza rozmowa. Miała dar nawiązywania kontaktu z drugim człowiekiem, przy niej po prostu było się blisko, dystans znikał - opowiada Kamila i dodaje, że o Helenie sporo opowiadała też swojej rodzinie.
- Gdy zmarła, moja ciocia, która mieszka w Tarnowie, choć Heleny nie znała, powiedziała, że czuje potrzebę, żeby przyjechać do Libiążu i porozmawiać sobie z tą dziewczyną, przy jej grobie. I przyjechała - mówi Kamila.
Natalia zapewnia też, że na Helenę zawsze można było liczyć. - Cała poświęcała się idei ŚDM i radziła sobie z każdym problemem. Pewnego dnia nasi pielgrzymi (w parafii gościło 500 Włochów) zgubili się i nie potrafili trafić na nocleg. Zadzwoniłam do Heleny, a ona ze spokojem powiedziała, żeby ich do niej przyprowadzić i szybko znalazła ich dom - opowiada.
Kamila i Natalia przekonują również, że gdyby rzeczywiście kiedyś w przyszłości okazało się, że Helena będzie ogłoszona błogosławioną, to są przekonane, że w pełni sobie na to zasłużyła - całym swoim życiem.
- Nie ma zbyt wiele osób, które tak mocno wierzą i się nie wstydzą tego. A ona pokazywała, że wiara może być częścią naszego życia. Nie modliła się też tak, jak większość ludzi, tylko rozmawiała z Bogiem, a każdego dnia odmawiała brewiarz - mówi Natalia.
Wyjątkową relację Helenki z Panem Bogiem zauważa też Nicola, która H. Kmieć znała od dziecka - razem należały do oazy, parafialnego chóru i stworzyły sekcję muzyczną w libiąskiej grupie Pieszej Pielgrzymki Krakowskiej na Jasną Górę.
- Choć była ode mnie starsza tylko o rok, miałam wrażenie, że jest dużo dojrzalsza. Wiara była dla niej najważniejsza, a o Jezusie mówiła zawsze jak o przyjacielu, do którego możemy przyjść w każdej sytuacji, i który daje spokój i radość. Co ważne, choć miała wielkie dar wiary w sercu, to ta wiara w niczym jej nie ograniczała. Przeciwnie - ona żyła może nawet bardziej intensywnie niż wiele innych osób - opowiada Nicola.
Również pan Wojciech, przed laty sąsiad Helenki, który pracował razem z jej tatą, widzi w niej kandydatkę na błogosławioną Kościoła.
- Pamiętam, jak ciągle biegała roześmiana, bo uśmiech z jej buzi prawie nie znikał. Dziś moja rodzina wciąż nie może się pogodzić z tym, że Heleny nie ma już na ziemi, ale jednocześnie uśmiechamy się, że mamy w niebie orędowniczkę. Modląc się, rozmawiamy z nią, polecając jej wiele spraw - opowiada. Gdy pan Wojciech idzie na cmentarz odwiedzić groby bliskich, zawsze zagląda na grób Helenki. - Z potrzeby serca - tłumaczy.
Z kolei pani Maria, która od 6 lat mieszka w Libiążu, Heleny nie znała, ale sporo o niej słyszała, a mówiąc o niej, nie kryje wzruszenia. - To dobra dziewczyna była. Pomagała najbiedniejszym, jeżdżąc po świecie - mówi. W dniu jej pogrzebu akurat była na cmentarzu, na grobie wnuczki, którą pochowała niewiele wcześniej. Gdy zorientowała się, co to za uroczystość, mocno ją przeżywała.
- Czasem pytam Boga, dlaczego już zabrał ją do siebie... A idąc na grób wnuczki, również grób Heleny odwiedzam i "zdrowaśkę" odmawiam, patrząc, jak dziewczyna uśmiecha się do mnie ze zdjęcia. Na beatyfikację sobie zasłużyła, to nie ulega wątpliwości - zapewnia pani Maria.