Helena czego tylko się dotknęła, zamieniała w złoto. We wszystko też angażowała się całym sercem, a parafia św. Barbary w Libiążu była bardzo ważnym miejscem na mapie jej działalności.
- Gdy we wrześniu 2008 r. zacząłem tu pracować, nie od razu ją poznałem, bo Helenki akurat nie było w Polsce - kształciła się w Wielkiej Brytanii. Często natomiast słyszałem od młodzieży: "Szkoda, że Helenki nie ma, zaśpiewałaby..." - wspomina ks. Paweł Król. - W czerwcu 2009 r. jechałem z młodzieżą na Lednicę i wtedy byłem już bardzo zaintrygowany, kim jest ta Helenka - dodaje.
Po powrocie zaczął szukać informacji o niej w internecie i znalazł jej fotobloga. Czytając różne wpisy, dotyczące zarówno rodzinnego Libiąża, jak i Wielkiej Brytanii, odkrywał, jak bardzo była niezwykła. Jeden wpis zrobił na nim szczególne wrażenie.
- Poprzedni kościelny pracujący w parafii miał opinię bardzo surowego, zwłaszcza dla młodych z oazy czy służby liturgicznej. Po jego śmierci Helenka miała do siebie pretensje, że może za mało się do niego uśmiechała, bo to był taki wspaniały i oddany sprawie człowiek. Zaskoczyła mnie tym - opowiada ks. Król.
Helenkę poznał w końcu w sierpniu 2009 r., gdy prowadził libiąską grupę Pieszej Pielgrzymki Krakowskiej na Jasną Górę. Była bowiem jedną z "muzycznych", a grała i śpiewała naprawdę pięknie. Non stop.
- Podczas pielgrzymki większość osób ma bąble na stopach, a ona miała bąble na palcach rąk od grania na gitarze. Czasem też miała bandaże, bo wysiadały jej ścięgna, a mimo to tryskała energią. Miała też duży posłuch w grupie - wystarczyło, że rzuciła tytuł piosenki i wszyscy śpiewali, nikt nie dyskutował. A gdy po dojściu na nocleg każdy chciał jak najszybciej dostać bagaże, ona po wejściu do kościoła mówiła: "Jeszcze jedna". I też nikt nie dyskutował, wszyscy śpiewali - uśmiecha się ks. Paweł.
W 2017 r. jego grupa o Helence podczas pielgrzymki nie tylko nie zapomniała, ale nawet wyruszyła w drogę dopiero po modlitwie przy jej grobie i zostawieniu na nim pielgrzymkowego identyfikatora "Muzyczna Helenka". Jest tam do dziś.
- Helenka na Jasną Górę chodziła nie tylko z Libiąża, ale także z Gliwic czy Bielska. Pielgrzymi z Bielska w tym roku przyszli na jej grób, zaśpiewali piosenkę i dopiero później poszli na postój. A my, idąc do Częstochowy, żartowaliśmy, że Helena po raz pierwszy nie ma dylematu, z którą grupą iść, bo idzie ze wszystkimi naraz i pomaga z nieba - mówi ks. Paweł, który odwiedza grób H. Kmieć i spotyka tu różnych modlących się ludzi.
W jego pamięci Helena zapisała się też jako osoba, która zawsze była gotowa do pomocy.
- Modląc się, zupełnie traciła rachubę czasu. Kiedyś po nocnej adoracji w Wielki Czwartek zobaczyła, że do pracy przy dekoracji grobu Pańskiego zabiera się grupa wyznaczonych do tego osób. Od razu powiedziała do siostry: "Pomagamy?". Teresa sprowadziła ją jednak na ziemię, że muszą wrócić do domu - opowiada kapłan i dodaje, że Helena miała też dar przyciągania do siebie ludzi.
Z opowieści parafian wie na przykład, że przed laty prowadziła dziecięcą scholkę - śpiewać przychodziły nawet dziewczynki z rodzin, które niekoniecznie angażowały się w życie parafii, ale do Heleny wręcz lgnęły, bo każdego zagadała, przytuliła...
- Przychodząc na grób Helenki, często spotykam modlących się tu ludzi - opowiada ks. Paweł Król. Monika Łącka /Foto Gość