Jak w Cochabambie wyglądały pierwsze dni po zabójstwie polskiej wolontariuszki? Jak potoczyło się śledztwo i jakie wyroki otrzymali sprawcy?
Franciszkanin o. Kasper Kaproń w Boliwii pracuje od 7 lat. O zabójstwie Heleny dowiedział się 24 stycznia rano od kapelana sióstr, u których mieszkała Helena. Na miejsce pojechał następnego dnia, rozmawiał z siostrami, z Anitą Szuwald, drugą z wolontariuszek.
- 26 stycznia wieczorem była Msza św. w kościele parafialnym niedaleko prowadzonej przez siostry ochronki. Przewodniczył jej biskup Cochabamby, a zgromadzili się na niej posługujący tam Polacy i liczna grupa mieszkańców Cochabamby - opowiada o. Kaproń OFM.
"Helena zaledwie kilka dni przebywała tutaj wśród nas, w Cochabambie. Cel jej pobytu był jasno określony: być apostołką, posłaną, aby głosić wśród nas Dobrą Nowinę. Młoda dziewczyna przybyła do nas z całą swą młodzieńczą energią, aby przepowiadać nam radość Ewangelii, którą w dużym stopniu już zagubiliśmy. Jej życie było głoszeniem Życia w naszej parafii. Było głoszeniem zbawienia w naszej parafii. I czyniła to, choć została posłana pomiędzy wilki. Bracia moi, ta krew jest odkupieńcza, tak samo jak Eucharystia, którą celebrujemy. Wzywam was zatem - jesteśmy tutaj z licznych miejsc i reprezentujemy liczne instytucje Cochabamby - wszystkich nas tutaj obecnych wzywam, abyśmy uznali, że nasz Kościół i nasza wspólnota potrzebuje tych, którzy przepowiadają Życie. Potrzebujemy tych, którzy głoszą pokój. Potrzebujemy apostołów pokoju i odrzucamy przemoc" - mówił wtedy abp Oscar Aparicio.
- Wiele osób, wiedząc, że jestem Polakiem, wyrażało swoją solidarność, proponowało pomoc - wspomina o. Kasper Kaproń OFM Miłosz Kluba /Foto Gość Na zabójstwo wolontariuszki z Polski zareagowały także miejscowe media i mieszkańcy miasta. - Przestępczość tam rośnie, głównie przez to, że ludzie ze wsi masowo migrują do miast, ale i tak Boliwia uchodzi za najspokojniejszy kraj Ameryki Łacińskiej. Morderstw nie ma tam dużo - mówi o. Kasper. - Wiele osób, wiedząc, że jestem Polakiem, wyrażało swoją solidarność, proponowało pomoc - dodaje.
Równocześnie trwało śledztwo w sprawie morderstwa. - Zabójcy zostali uchwyceni prawie natychmiast - wspomina franciszkanin.
Aresztowano dwóch mężczyzn - byli to Romualdo Mamio do Santos (21 lat, wcześniej odsiadywał dwa lata za gwałt, to on miał być bezpośrednim sprawcą zabójstwa) i Sergio Flores Rivera (29 lat).
Już 26 stycznia 2017 roku - jak donosiła miejscowa gazeta "Los Tiempos" - podczas konferencji prasowej Elvin Baptista, komendant departamentalny policji, poinformował, że na miejscu zbrodni znaleziono odciski obuwia sprawców, odciski palców i płyny ustrojowe. Na odzieży podejrzanych wykryto ślady krwi ofiary. U sprawców znaleziono również narzędzie zbrodni oraz skradzione przedmioty. Udało się ich rozpoznać także na nagraniach z kamer monitoringu.
Jak ustaliła boliwijska policja, Helena Kmieć została zaatakowana nożem, kiedy próbowała uniemożliwić kradzież. Polska wolontariuszka otrzymała liczne ciosy, w tym w klatkę piersiową. Zmarła niemal natychmiast na skutek krwotoku.
Obaj sprawcy jeszcze w styczniu trafili do aresztu prewencyjnego: Romualdo Mamio do Santos do więzienia El Abra, a Sergio Flores Rivera - do więzienia karnego San Sebastián. Obaj usłyszeli zarzut spowodowania śmierci młodej Polki.
Jak informuje s. Lucyna Jodłowska z boliwijskiego wikariatu misyjnego sióstr służebniczek dębickich, Romualdo Mamio do Santos, który zaatakował nożem Helenę Kmieć, usłyszał już wyrok. Został skazany na 30 lat więzienia. To najwyższy wymiar kary w Boliwii. Drugi z włamywaczy nie został skazany z powodu braku wystarczających dowodów i przebywa na wolności.
Od początku sprawą zajmowała się także polska prokuratura. Do Prokuratury Okręgowej w Krakowie, jak informuje jej rzecznik prok. Janusz Hnatko, wpłynęły już materiały, o które zwrócono się do władz Boliwii w ramach pomocy prawnej.
Obecnie trwa ich tłumaczenie. - Po uzyskaniu materiałów od tłumacza będą podjęte dalsze decyzje procesowe - zapowiada prok. Hnatko.