11 listopada prezydent Andrzej Duda uhonoruje pośmiertnie Wojciecha Kossaka (1856–1942) Orderem Orła Białego.
Jeszcze w czasach zaborów jego obrazy kształtowały powszechną świadomość historyczną Polaków, a cudzoziemcom uświadamiały, czym Polska niegdyś była. Miał więc swój artystyczny udział w odzyskaniu niepodległości.
Portrecista wyższych sfer
Artysta malował w „Kossakówce” – rodzinnej willi, niegdyś na obrzeżach, obecnie w centrum Krakowa, wyprawiając się stąd często w daleki świat na długie, czasem wieloletnie wyprawy. – Miał wielki temperament twórczy. Malował po sarmacku, z rozmachem. Na malarską drogę namaścił go niejako, jako jego chrzestny, przyjaciel ojca, znany francuski malarz historyczny Horacy Vernet, po którym jako drugie otrzymał na chrzcie imię Horacy – mówi Marek Sołtysik, malarz i pisarz, autor wydanej niedawno książki „Klan Kossaków”.
Kossak wychował się w atmosferze artystycznej. – Juliusz, nestor rodu, był obdarzony wyjątkową iskrą Bożą; był świetnym akwarelistą i rysownikiem. Potem jednak, z powodu konieczności zarabiania pieniędzy, rozmienił swój talent na drobne – opowiada M. Sołtysik. Wojciech kształcił wyobraźnię artystyczną oraz ruchy pędzla w Monachium i Paryżu. Był m.in. wybornym portrecistą osób z wyższych sfer. W pamięć kolejnych pokoleń Polaków wryły się jednak przede wszystkim jego obrazy batalistyczne, przedstawiające sceny z walk żołnierzy polskich od czasów staropolskich przez okres wojen napoleońskich, powstań narodowych, walk o niepodległość i jej utrzymanie w latach 1914–1921. Wystawiane i powielane w setkach tysięcy reprodukcji: „Olszynka Grochowska”, „Bitwa pod Raszynem”, „Bitwa pod Somosierrą”, „Panorama Racławicka” i „Berezyna”, „Chorągiew pancerna”, „Szarża pod Rokitną” stawiały przed oczyma żołnierską wytrwałość Polaków. Brał to pod uwagę prezydent Rzeczypospolitej, podejmując decyzję o pośmiertnym uhonorowaniu malarza Orderem Orła Białego.
Dziecko fortuny?
Kilka lat spędził Kossak, malując wraz z Janem Styką i innymi malarzami wielkie, nie tylko rozmiarami, dzieło – „Panoramę Racławicką”; „chlubę narodową, sztandar w najcięższych czasach, powód do niepoddawania się”, jak pisze autor „Klanu Kossaków”. Było to zadanie niełatwe. „Panoramy oraz ich twórcy to temat na pasjonujący film. Jak to urządzić, żeby płótno na piętnaście metrów wysokie i mające sto czternaście metrów obwodu w ciągu dwóch lat (wliczając w to studia archiwalne, szkice terenowe itd.) zapełnić kilkoma setkami namalowanych realistycznie postaci w ruchu, końmi – po wielokroć w paroksyzmie gwałtownego konania – i wszystko to w pejzażu, który musi być w stu procentach sugestywny? A opracowanie pierwszego planu, będącego integralną częścią panoramy? Też wymaga czasu, składa się bowiem z przedmiotów autentycznych, najczęściej bitewnych, także z prawdziwych kamieni, trawy, ziół, drzew, krzewów, wozów, odrzuconej broni...” – pisze M. Sołtysik. Wydawałoby się, że W. Kossak był dzieckiem fortuny i wszystko szło mu jak z płatka. Autor „Klanu Kossaków” nie ukrywa jednak, że ten syn, brat, mąż i ojciec artystycznie uzdolnionych dzieci: Jerzego, Marii i Magdaleny, by utrzymać dom i wyjść z długów zaciąganych u handlarzy obrazami, musiał nie tylko malować liczne repliki swoich dawnych obrazów, ale także firmować swoim podpisem niewydarzone artystycznie „knoty” wychodzące z „fabryki obrazów” syna. Obraz kawalera Orderu Orła Białego nie jest w książce upozowany. To raczej skonstruowany filmowo ciąg scen i obrazów o krakowskim rodzie artystów. – Nieprzypadkowo. Książka powstała bowiem na kanwie materiałów, które zebrano niegdyś z myślą o scenariuszu niezrealizowanego serialu o Kossakach. Dlatego nie starałem się, żeby miała ciężki, monograficzny charakter. To potoczysta opowieść o ludziach niezwykłych, skonstruowana przy tym obrazowo – opowiada autor.
Marek Sołtysik – Klan Kossaków, Warszawa 2018, Wydawnictwo Arkady, ss. 228.