Gdy z gardeł przyszłych kapłanów rozległ się śpiew: „Nasz kardynał jest papieżem, alleluja!”, Kraków dowiedział się, co stało się w Watykanie.
Wybór kard. Karola Wojtyły na papieża był zaskoczeniem, które bardzo szybko zamieniło się w radość. A ta, niczym iskra, zapalała w sercach ludzi nadzieję. Tak było na pl. św. Piotra w Rzymie 16 października 1978 r., gdy zebranym tysiącom wiernych oznajmiono: „Habemus papam!” (Mamy papieża) i jest nim Polak z Krakowa. Gdy ta wiadomość dotarła do naszego kraju, również tutaj ludzie przyjęli ją z niedowierzaniem, aby za chwilę dać się porwać trudnej do opisania euforii.
Radość w źrenicy oka biskupa
To, co działo się w ten pamiętny wieczór w „źrenicy oka” biskupa (pupilla oculi) – jak zwykł mawiać o seminarium duchownym kard. Adam Sapieha – było przykładem tego wybuchu radości i przeszło do historii tej szacownej instytucji. Na wieść o wyborze na Stolicę Piotrową kard. Wojtyły na ulice Krakowa wyszedł rozśpiewany tłum kleryków w sutannach, co – zważywszy na zasady życia seminaryjnego – było czymś niezwykłym. Okoliczności usprawiedliwiły jednak ten „wybryk”. Ks. Dionizy Jedynak, dziś proboszcz krakowskiej parafii Pana Jezusa Dobrego Pasterza, wspomina te chwile ze wzruszeniem. Z zamiłowania fotograf, obdarzony zmysłem rasowego reportera, dokumentował na gorąco to, co dane mu było wówczas przeżywać. – Byłem wtedy na III roku studiów w seminarium. Mieszkaliśmy w budynku przy ul. Podzamcze 8. O wyborze „naszego kardynała” na papieża dowiedzieliśmy się podczas nabożeństwa różańcowego w kaplicy. Z tą wiadomością przyszedł diakon, który wówczas miał dyżur na furcie. Wzruszony powiedział jedno słowo, które mówiło wszystko: „Wojtyła!”. Wiedzieliśmy, o co chodzi, gdyż od kilku dni modliliśmy się o wybór nowego papieża. Wiadomość zelektryzowała nas wszystkich. Zaczęliśmy śpiewać dziękczynne „Te Deum”. Każdy tak głośno, jak tylko mógł. Mury zdawały się trząść, a mnie serce biło tak mocno, jak nigdy dotąd. Tego nigdy nie zapomnę – wspomina ks. Dionizy. Po zakończeniu nabożeństwa klerycy ze śpiewem na ustach poszli do refektarza na kolację. Jednak nikt nie miał ochoty na jedzenie – wszyscy czekali na wiadomości z Watykanu. Tymczasem w „Dzienniku Telewizyjnym” o godz. 19.30 podano tylko krótki komunikat o wyborze nowego papieża – że został nim kardynał z Krakowa, który przyjął imię Jan Paweł II. Jakby na przekór tej suchej informacji klerycy czuli wielką potrzebę, by zamanifestować swoją radość i podzielić się nią z mieszkańcami Krakowa. Było już około godz. 20. Ktoś poddał myśl, aby zapytać przełożonych, czy można wyjść na miasto. Pomysł był wbrew seminaryjnemu regulaminowi, ale okazało się, że są sytuacje, gdy może on być zawieszony. Pod nieobecność rektora ks. Franciszka Macharskiego, który od kilku dni przebywał w Rzymie, ojciec duchowny Stanisław Nowak, późniejszy arcybiskup częstochowski, dał klerykom zielone światło. – Poszliśmy w sutannach w stronę Wawelu i na ul. Bernardyńską, gdzie wówczas było seminarium częstochowskie. Tamci klerycy przyłączyli się do nas i w kilkusetosobowej grupie ruszyliśmy pochodem, prawą stroną ulicy Stradom, a potem Krakowską. Śpiewaliśmy pieśni i piosenki religijne – wspomina ks. Dionizy.
Tak działał Duch Święty
Na ulicy życie toczyło się jak zawsze o tej porze. Niektórzy z przechodniów, widząc rozśpiewany tłum kleryków, nie wiedzieli jeszcze, co się dzieje i dlaczego „ci w sutannach” śpiewają „Alleluja!” i klaszczą w dłonie. Ludzie siedzący w tramwajach również patrzyli ze zdziwieniem, a niektórzy już bili brawo. Zdezorientowani krakowianie w końcu dowiedzieli się, o co chodzi – z gardeł przyszłych kapłanów rozległ się śpiew: „Nasz kardynał jest papieżem, alleluja!”. – Szliśmy w kierunku kościoła św. Józefa w Podgórzu. Zapanował wśród nas wielki entuzjazm, a to, co się wtedy działo, odczuwałem jako szczególne działanie Ducha Świętego, dzięki któremu chcieliśmy dać świadectwo naszej wiary – wspomina ks. Jan Nowak, dziś dyrektor Centrum Modlitwy i Dialogu w Oświęcimiu, który był wtedy klerykiem II roku. Ks. Stanisław Mika, dziś proboszcz w Niepołomicach, a wówczas kleryk III roku, mówi natomiast, że utkwiło mu w pamięci, iż ludzie, których mijali na ulicy, bili brawo i zatrzymywali się. – Wielu też stało w oknach i klaskało. Widać było, że im także udziela się nasza radość – wspomina.