– To dwudniowe spotkanie jest niczym gałąź sykomory, na której szukający Jezusa człowiek – tak jak Zacheusz – może usiąść, by Go zobaczyć i dać Mu się zobaczyć – przekonuje Kamil Cyganik.
Po raz pierwszy w Strumieniach Miłosierdzia uczestniczył 6 lat temu. Miał wtedy świadomość, że przez jego choleryczny temperament cierpią żona i dzieci. Chciał to zmienić, ale nie wiedział jak. – Przytuliłem się więc do krzyża i powiedziałem Bogu: „Sam nic nie mogę, zrób coś”. Nic spektakularnego się nie wydarzyło – czas płynął, były kolejne Strumienie i kolejne... W końcu dzieci powiedziały, że niesamowicie się zmieniłem, a ja wiem, że nic w tym kierunku nie zrobiłem. To Jezus szedł obok mnie i delikatnie, niezauważalnie wręcz, ale skutecznie, przemieniał moje serce – opowiada. Wyznaje też, że o tym, iż Jezus jest wierny w swojej miłości do człowieka, także grzesznego, przekonał się również podczas pewnej spowiedzi. – To był „ciężki kaliber”, a od konfesjonału odszedłem zaskoczony, myśląc: „Już po wszystkim? Tylko tyle?”. Spojrzałem wtedy na krzyż i zrozumiałem, że to jest właśnie miłosierdzie – mówi K. Cyganik, który jest jednym z organizatorów Strumieni (odpowiada za diakonię muzyczną).
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.