Ponad 200-osobowy chór wystąpił podczas koncertu finałowego 13. Festiwalu "7xGospel". Wieczór był też zwieńczeniem 20. Warsztatów Gospel w Krakowie.
Przygoda podwawelskiego grodu z muzyką gospel zaczęła się w 1998 r., gdy w głowie pochodzące z Danii Lei Kjeldsen zakiełkowało nieśmiałe marzenie. Chciała, by i w Polsce amatorzy gospel spotkali się w weekend, nauczyli się śpiewać co najmniej kilka piosenek, a potem wystąpili przed publicznością. Początkowo wydawało się to mało realne, ale na szczęście Lea znalazła dwie pokrewne dusze: Olę Slawik i Darka Bigosza, którzy zrozumieli ideę i mocno się do niej zapalili. W efekcie w pierwszych w historii warsztatach gospel w Polsce wzięło udział 50 osób, a koncert, który przygotowali pod wodzą Ruth Lynch (obecnie Waldron) i Petera Steinviga, i z którym wystąpili w kościele św. Katarzyny, na długo pozostał w sercach słuchaczy. Wszyscy nie mieli wątpliwości też, że gospel jest muzyką, która zmienia życie, bo prowadzi do Boga. Wiele osób związało się z nią później na lata.
Już wtedy było więc jasne, że na tym poprzestać nie można, bo głód gospel jest wielki. Lea, Darek i Ola i na to mieli pomysł - tak zrodził się pierwszy w Polsce chór (Kraków Gospel Choir), a później także Stowarzyszenie Gospel w Krakowie, na czele którego stanął Darek Bigosz. W końcu zorganizowano też Tydzień Muzyki Gospel, który z czasem przekształcił się w Festiwal "7xGospel". Tegorocznemu, 13. już, towarzyszyło hasło "Do you remember?" (ang. Czy pamiętasz?), które miało zachęcać do tego, by nie zapominać o łaskach, które dostajemy od Boga, i za które trzeba nieustannie dziękować. Finałowy koncert stał się więc jednym, wielkim dziękczynieniem i totalnym uwielbieniem, od którego zatrzęsły się mury kina Kijów.
Ponad 200-osobowy chór osób, które po raz pierwszy spotkały się w piątkowe popołudnie sprawił bowiem, że wielu słuchaczy ukradkiem ocierało łzy wzruszenia. Co więcej, także instruktorzy - Ruth Waldron, Peter Steinvig oraz Peter Francis nie tylko dyrygowali chórem, ale także dzielili się świadectwem swojej wiary.
- W ostatnim roku ja i mój mąż odkryliśmy, że spodziewamy się dziecka. Bardzo się cieszyliśmy, a ja odwołałam wszystkie zagraniczne podróże. Niestety, po pewnym czasie usłyszałam wiadomość, która złamała mi serce - nasze dzieciątko miało się nie urodził. Umarło - opowiadała Ruth.
Bardzo cierpiała: fizycznie, psychicznie, emocjonalnie i nikt nie był w stanie jej pomóc - ani mąż, ani rodzina, ani przyjaciele. W końcu, gdy leżała w domu pogrążona w bólu i ciemnościach duszy, zaczęła płakać i rozmawiać z Bogiem.
- Powiedziałam Mu: Zabierz ten ból, bo sama sobie nie poradzę. I poczułam, że On naprawdę mnie podnosi. Jesteśmy tu dziś z dwoma Peterami, by przekonać was, że Bóg jest tu dla was, i że nawet wtedy, gdy jesteście na dnie, On o was nie zapomina, ale jest obok i pomaga - mówiła Ruth.