– Znaliśmy go, ale dopiero z upływem czasu zaczęło docierać do nas, że żył wśród nas święty – mówią parafianie z Łodygowic. O tej świętości przekonany był też Jan Paweł II. Rozpoczynają się przygotowania do procesu beatyfikacyjnego ks. prał. Jana Marszałka (1907–1989).
Ulica nazwana jego imieniem prowadzi w Łodygowicach do drewnianego kościoła pw. Apostołów Szymona i Judy Tadeusza i do starej plebanii, gdzie dziś urządzono poświęconą mu izbę pamięci. Choć od śmierci księdza mija 30 lat, na cmentarzu wciąż palą się znicze przy jego grobie. Najważniejsza jednak jest ludzka pamięć. O rozpoznanie woli Boga wobec ks. Jana Marszałka modli się cała wieś. – To świeccy zabiegają o tę beatyfikację – mówi ks. Stanisław Mieszczak SCJ, który wyrósł pod okiem świętego kapłana, a dziś jest postulatorem w jego procesie beatyfikacyjnym. Do tego, by go rozpocząć, namawiał sam Jan Paweł II. – Wciąż się o to upominał: „Robicie coś w sprawie ks. prałata?”. To był dla nas bodziec – opowiada. Ksiądz Mieszczak jest jednym z 34 kapłanów z Łodygowic, którzy odkryli powołanie pociągnięci przykładem życia swojego proboszcza. Nikt z nich nie ma wątpliwości o tym, że znali wyjątkowego człowieka i charyzmatycznego duszpasterza.
Setki podpisów
Dzielą to przekonanie z mieszkańcami wsi, którzy podpisują się pod deklaracjami poparcia dla rozpoczęcia drogi na ołtarze ks. Marszałka. – Takich podpisów są setki – pokazuje sterty listów obecny proboszcz łodygowickiej parafii ks. prał. Józef Zajda. A prezes miejscowego oddziału Akcji Katolickiej Jerzy Sonntag dodaje: – Od 2000 r. nasze comiesięczne spotkania rozpoczynają się Mszą św. odprawianą przez księży związanych z ks. prałatem. Dociera do nas, że spotykaliśmy się ze świętym. Wspominają jego wielką gorliwość i troskę o to, by przyciągać ludzi do kościoła. W pierwsze piątki od 4 rano spowiadał i rozdawał Komunię, zanim wsiedli w pociąg, który zawoził ich do pracy. Zainicjował nabożeństwa do Serca Pana Jezusa, Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Wiedział, jakie to ważne. – Nie bał się niczego. Mówił, co czuje i nie owijał w bawełnę. Wymagał od siebie i od innych – opisuje J. Sonntag. Stanisław Kucharczyk, również związany z Akcją Katolicką, do dziś pamięta pierwsze spotkanie z prałatem. – To było przy zapowiedziach przedślubnych. Muszę przyznać, że wyszedłem prawie przestraszony. Okulary zsunął na czubek nosa i przyglądał się badawczo. Czułem się, jakbym był prześwietlany – opowiada ze śmiechem. Do Łodygowic ks. Marszałek został skierowany w 1951 r. i od początku zjednał sobie parafian, co wzbudziło zaniepokojenie socjalistycznych władz. Szybko stał się obiektem zainteresowania UB. Zaczęły się donosy. 12 marca 1953 r. ks. Jan otrzymał nakaz opuszczenia Łodygowic. – Prawdopodobnie chodziło o to, że był jednym z trzech księży, którzy nie podpisali potępienia kurii krakowskiej w czasie słynnego procesu. Wszyscy trzej zostali usunięci z parafii – tłumaczy ks. Mieszczak. Ksiądz Marszałek długo był bez zajęcia, w końcu trafił do Skrzypnego koło Szaflar. Tam często sprawdzało go UB, ale sołtys wmówił agentom, że ten kapłan to nieuk. Dzięki temu ks. Marszałek mógł swobodnie służyć ludziom. Potem trafił do Białego Kościoła, gdzie został zapamiętany jako święty i gorliwy ksiądz. Gdy nastąpiła październikowa odwilż, pojawiła się szansa powrotu do Łodygowic.
Odprowadzał ich na cmentarz
Wcale mu się do tego nie paliło. Doznał tu krzywd, znał ludzi, którzy podpisywali się pod listami do władz. Wrócił na usilną prośbę bp. Eugeniusza Baziaka. – Nie szukał odwetu. Wszystkich, którzy mu utrudniali życie, odprowadzał na cmentarz, modlił się za nich – opowiada ks. Zajda. – Najbardziej bolesny był spisek, który zorganizował miejscowy organista. Zebrał kilkaset podpisów, ale 75 proc. było sfingowanych przez konkretne osoby. Prałat je znał, ale nigdy nie szukał zemsty. Przebaczał i szedł dalej – dodaje ks. Mieszczak. Szykany ze strony władz nie skończyły się. Służby bezpieczeństwa nie miały odwagi, by podnieść na niego rękę, ale utrudniano mu życie, nachodzono, nękano. Był wyczulony na potrzeby drugiego człowieka. Ksiądz Mieszczak pochodzi z rodziny wielodzietnej. – Dostawaliśmy paczki, ale nigdy nie wiedzieliśmy skąd. On po prostu wiedział, komu trzeba pomóc, i ta pomoc tam trafiała. Inspirował po cichu – podkreśla. Wspierał kleryków, organizował akcje charytatywne dla najuboższych rodzin. Walczył z pijaństwem. Nie krzyczał, nie upominał, ale potrafił zawstydzić. – Kiedyś zobaczył pijanego pod kościołem – opowiada ks. Mieszczak. – Przyniósł mu kompot. Takie gesty trafiały do tych ludzi mocniej niż najsurowsze słowa. W ostatnich latach życia bardzo cierpiał. Zmarł 16 maja 1989 r. Po jego śmierci Jan Paweł II napisał: „Odszedł gorliwy i mądry sługa Kościoła. Powszechnie znany i miłowany kapłan, który głębią swego życia wewnętrznego i dobrocią pociągał ku sobie ludzi, budził zaufanie i ukazywał Boga”. W dniu pogrzebu nad wsią rozszalała się burza. – Często przed Mszą mówił: „Trzy kroki do przodu”. Bo z przodu zawsze było miejsce, a z tyłu ludzie się nie mieścili. I tak do tego kościoła nas zaprosił w dniu pogrzebu. Niebiosa mu tą burzą pomogły sprawić, żeby ludzie zrobili trzy kroki do przodu – wspomina Stefania Caputa. Teraz ks. Jan Marszałek robi kolejny krok. Jego proces beatyfikacyjny jest istotny dla dwóch diecezji: bielsko-żywieckiej, na terenie której dziś znajdują się Łodygowice, oraz archidiecezji krakowskiej, gdzie służył jako kapłan i gdzie wciąż żywa jest pamięć o nim.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się