Popularny pod Wawelem muzyk, przewodnik turystyczny i działacz niepodległościowy zmarł 16 lutego po długiej chorobie w 78 roku życia.
Był człowiekiem wielu zainteresowań, w Krakowie można było go spotkać i usłyszeć w wielu miejscach i zobaczyć w wielu rolach. Urodził się w 1941 r. we Lwowie. - Mimo że miasto rodzinne opuścił w wieku kilku lat, a potem mieszkał w Krakowie, Łodzi i na powrót w Krakowie, był z nim bardzo emocjonalnie związany. Nigdy nie przestał czuć się lwowianinem, często na swych koncertach wykonywał piosenki lwowskie - wspomina Maciej Wojciechowski, przyjaciel zmarłego, krakowski propagator dziejów Kresów Wschodnich, autor filmów na ten temat.
Dom, a raczej domy rodzinne Bożyka, wypełniały dzieła sztuki i muzyka. Obydwoje rodzice, ojciec Eugeniusz i matka Helena z domu Papée, byli artystami malarzami o wysokiej kulturze muzycznej. Ojciec był czynnym scenografem oraz wykładowcą krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych i Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Łodzi, matka projektowała witraże. Młody Jurek uczył się co prawda klasycznej gry na fortepianie, jednak od dzieciństwa pasjonował go jazz. Po ukończeniu w 1959 r. Liceum Muzycznego w Łodzi, rzucił się w wir jazzowej działalności koncertowej jako instrumentalista i wokalista. Jego umiejętności piosenkarskie potwierdził egzamin państwowy u wybitnego prof. Aleksandra Bardiniego. Od 1982 r. był związany ze znanym krakowskim zespołem jazzowym "Beale Street Band". – Jurek nie zamykał się jednak jedynie w świecie jazzu. Śpiewał także pieśni i piosenki patriotyczne, lwowskie, był teatrologiem, propagatorem kultury słowackiej, aktywnym przewodnikiem turystycznym, sportsmenem, działaczem niepodległościowym - wylicza M. Wojciechowski.
Można było go spotkać w trakcie koncertów Letniego Festiwalu Jazzowego w krakowskiej "Piwnicy pod Baranami" oraz na nagraniach standardów jazzowych wraz z bratanicą Magdą Bożek. Jako przewodnik PTTK wyruszał często Szlakiem Orlich Gniazd, chodził po górach, propagował autostop. - Był jednak także niepodległościowcem, zanurzonym w historii. Jego bliskimi krewnymi byli m.in. prof. Fryderyk Papée, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, którego synami byli: Adam, prawnik i jednocześnie wybitny szermierz, medalista olimpijski z 1928 r. oraz Kazimierz, ambasador w Pradze, a potem, także w czasie wojny i po niej, ambasador przy Stolicy Apostolskiej, żonaty z siostrą majora Henryka Dobrzańskiego, legendarnego „Hubala” - przypomniał M. Wojciechowski.
Zmarły artysta był także czynnym członkiem Związku Piłsudczyków, Komitetu Opieki nad Kopcem Józefa Piłsudskiego oraz oficerem Związku Strzeleckiego "Strzelec". Brał udział w kilkunastu powojennych Marszach Szlakiem I Kompanii Kadrowej. Nie powstrzymywały go przed tym nawet kalectwo (amputowano mu po 2005 r. obydwie nogi) i konieczność poruszania się na specjalnym trójkołowcu rowerowym lub wózku inwalidzkim. Jechał, wyśpiewując piosenki legionowe.
- Był aktywny do końca, nie poddawał się zwątpieniom. Powtarzał często, że "można nie mieć nóg, można nie mieć rąk, byleby nie być inwalidą" - wspomina M. Wojciechowski. - Poznałem Jurka w latach 80. Byliśmy jakoś podobni, wieczni optymiści - jak to lwowiacy ... Choć potem stracił obydwie nogi, nadal pozostał uśmiechniętym optymistą. Może to, że był wielkim artystą, człowiekiem głębokiej inteligencji, klasy i kultury, pozwalało mu znosić swój los z humorem i bez słowa skargi - dodaje Ryszard Bocian, niegdyś aktywny działacz Konfederacji Polski Niepodległej.