Niewiele brakowało, by stracił życie z rąk własnego ojca. Jest przyjacielem bezdomnych i bogatych, artystów i kardynałów. Mimo swojej niepełnosprawności trzy razy doszedł do Santiago de Compostela.
O swoim życiu G. Polakiewicz opowiadał podczas spotkania w księgarni św. Stanisława w Krakowie.
Dla tego młodego, ale bardzo doświadczonego człowieka wszystko jest głoszeniem Ewangelii i byciem jej świadkiem. Opowieść zaczyna się jednak od ogromnej tragedii, która mogła zniszczyć małego chłopca, a stała się dowodem, że Pan Bóg z najgorszych sytuacji potrafi wyprowadzić dobro.
Kiedy 7-letni Grześ biegł do swojego taty, by się do niego przytulić, ten odsuwał go ze słowami: "Brzydzę się tobą". - W takiej sytuacji dziecko nie przestaje kochać rodzica. Ono przestaje kochać samego siebie - opowiada dorosły już Grzegorz. O tym, co wydarzyło się, gdy był małym chłopcem, długo nie mówił nikomu. Po raz pierwszy historię tę usłyszał kard. Franciszek Macharski.
- Opowiadałem mu, jak tata chciał zabić mnie i moją mamę. Uciekliśmy z domu, a po powrocie zastaliśmy go nieżywego. Leżał, a nad nim wisiały sznurki, które przygotował dla nas - wspomina. - Mógłbym powiedzieć, że miałem złego tatę, bo łatwo nam mówić, że ktoś jest zły. A on był biednym człowiekiem, który nigdy nie doświadczył miłości i nie umiał jej przekazać - mówi.
Po wysłuchaniu tej historii kard. Franciszek poradził Grzegorzowi, by próbował patrzeć na nią jak na szansę. Udało się. Bolesne doświadczenia wykorzystuje po to, by nie odbierać innym miłości. Przebaczył. Nie odmówił miłości ojcu i na Jasnej Górze do nieżyjącego od lat powiedział: "Kocham cię".
Najszczęśliwsze lata jego życia to był czas liceum. Grzegorz marzył o tym, by z Łańcuta wyrwać się do Krakowa i zaplanował sobie naukę w dominikańskim Liceum św. Jacka. Gdy jednak dotarł na rozmowę pod Wawel, okazało się, że szkoła jest prywatna i obowiązuje czesne, na które nie było stać jego i mamy. Złożył broń i wrócił do Łańcuta. Po kilku dniach odezwał się telefon. Dyrektor liceum poinformowała chłopaka o konkursie na program stypendialny. Nie do końca wierzył, że się uda, był bowiem przeciętnym uczniem. Ale gdy po zakwalifikowaniu się do finału modlił się u św. Jacka w bazylice ojców dominikanów, zawarł układ ze świętym. Obiecał mu, że postara się go nie zawieść. Do liceum się dostał.
- To były najpiękniejsze trzy lata mojego życia, czas najpiękniejszych przyjaźni. Najwięcej miłości wtedy doświadczyłem - opowiada. A obecna na spotkaniu nauczycielka matematyki wyznała, że do dziś przechowuje walentynkę od Grzesia.
Grzegorz ma cukrzycę, jest po amputacji nogi. Przed operacją był przekonany, że jej nie przeżyje, zresztą lekarze nie dawali mu wielkich szans. Żegnał się z przyjaciółmi. Pojechał do Watykanu, gdzie został przyjęty przez papieża Benedykta XVI. Przy grobie Jana Pawła II przeżył drugą papieską audiencję. Specjalnie dla niego wyłączono z ruchu pielgrzymkowego kaplicę, by mógł przez godzinę pomodlić się przy relikwiach polskiego papieża.
Przeżył operację, a po wybudzeniu z narkozy uświadomił sobie, że rozpoczyna nowy etap życia. Dwa dni po wyjściu ze szpitala pojechał na koncert Luxtorpedy. Trzy razy szedł na Camino i dotarł do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela.
Czy cierpi z powodu braku nogi? - Pan Bóg chce mnie na jednej nodze. Gdybym miał dwie, nikt by do mnie nie zagadał - odpowiada bez wahania. Taki ma układ z Panem Bogiem: będzie w ten sposób docierał do ludzi i ich ewangelizował, a Bóg w zamian będzie spełniał jego marzenia. Nigdy nie miał chwil zwątpienia w związku ze swoją chorobą i niepełnosprawnością. - Aby kochać, nie potrzeba dwóch rąk czy dwóch nóg, ale zdrowego serca - przekonuje. To nie niepełnosprawność go boli. Najbardziej boli go zawiedzione zaufanie do drugiego człowieka.
Historię swego życia opisał w wydanej niedawno książce "Żyje się tylko raz".