Reklama

    Nowy numer 12/2023 Archiwum

Biskup od Bożego miłosierdzia

Jest ikoną łagiewnickiego sanktuarium od samego początku. Lubiany za prostolinijność, poczucie humoru i młodość ducha. Bp Jan Zając obchodzi 80. urodziny.

Jak to jest mieć 80 lat? – Najważniejsze, żeby nie liczyć. To tylko zmiana cyferki z 7 na 8. Tylko tyle. A reszta? Dzień płynie za dniem, rok za rokiem – przekonuje jubilat. Rzeczywiście, w Krakowie panuje przekonanie, że czas z bp. Zającem obchodzi się nader łaskawie. Przyszedł na świat 20 czerwca 1939 r. w Libiążu. Szósty syn w domu Jadwigi i Piotra urodził się tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej. Czasy były trudne. Tata był kolejarzem. Mama – wspaniała gospodyni – prowadziła dom. Mieli kawałek pola i krowę. Gdy wybuchła wojna, Jaś miał zaledwie 3 miesiące, a jego najstarszy brat – 10 lat. – Byłem beniaminkiem, miałem prawo być rozpieszczany, ale wszystko do czasu. Wspieraliśmy się wzajemnie – mówi. W skromnym domu panowała serdeczna atmosfera. – Byliśmy religijną, tradycyjną rodziną. W tym trudnym czasie trzeba było wielkiego wysiłku, żeby godnie żyć – opowiada. Rodzice trzymali chłopców krótko. – Dyscyplina, posłuszeństwo, żadne bezstresowe wychowanie – kwituje biskup jubilat.

Mówił do mnie „Jasiu”

W rodzinie Zająców zrodziły się dwa powołania kapłańskie. To starszy brat pociągnął Jasia, by został kapłanem. Wpływ na niego miał też katecheta ks. Antoni Opyrchał. Progi krakowskiego seminarium duchownego przyszły kustosz Łagiewnik przekroczył w 1957 r. i znalazł się w najliczniejszym roczniku w historii archidiecezji krakowskiej. Przygotowania do kapłaństwa rozpoczynało wówczas 50 kleryków, z których 36 ostatecznie zostało wyświęconych. – Opanowaliśmy wszystkie dziedziny życia: Watykan, katedra na Wawelu, Sekretariat Stanu Stolicy Apostolskiej, seminarium krakowskie, uniwersytet, cmentarz na Rakowicach i szpital psychiatryczny w Kobierzynie – wymienia z powagą bp Zając. W gronie przyjaciół kleryka Jana znajdowali się m.in. Stanisław Dziwisz, Jan Maciej Dyduch, Janusz Bielański czy Tadeusz Rakoczy.

Święcenia kapłańskie otrzymali z rąk bp. Karola Wojtyły. – Jan Paweł II jest moim ojcem. Prowadził mnie do kapłaństwa, wszystkie święcenia otrzymałem z jego rąk, był przy mnie przez wszystkie lata – podkreśla bp Zając. Ważne jest dla niego to, że przez krakowskiego biskupa, później papieża, był traktowany jak syn. Od Jana Pawła II otrzymał krzyż biskupi. Papież wręczył mu go i pobłogosławił. – To było jak posłanie syna do posługi pasterskiej. On urodził mnie do kapłaństwa – wspomina.

Klamrą spinającą te ojcowsko-synowskie relacje stały się Łagiewniki – miejsce bliskie sercu polskiego papieża, nazywanego dziś Apostołem Bożego Miłosierdzia. – Pierwsze słowo od Jana Pawła II jako papieża usłyszałem w Watykanie podczas audiencji dla Polaków. Dopchałem się do niego, ucałowałem jego dłoń, a on mi powiedział: „Jasiu, trzymaj się”. Ostatnie słowo padło przy pożegnaniu, kiedy Ojciec Święty odchodził już z tego świata. Poprosiłem go o błogosławieństwo dla Łagiewnik, a on dwa razy powtórzył: „Łagiewniki, Łagiewniki...” – mówi ze wzruszeniem bp Zając.

Ikona łagiewnickiego sanktuarium

Zanim bp Jan się nią stał, był wikarym w kilku parafiach. W Międzybrodziu Żywieckim drżeli za każdym razem, gdy spełniał swoje pasje i wsiadał do szybowca na górze Żar. Pracował również w Chełmku i w Wadowicach, by w czerwcu 1971 r. wrócić do krakowskiego seminarium jako ojciec duchowny. W 1977 r. trafił do Nowej Huty. – Kiedy kard. Wojtyła powoływał tam ks. inf. Bielańskiego, ten miał odpowiedzieć, że pójdzie, ale tylko pod warunkiem, że razem z nim będzie ks. Zając. Byłem wtedy ojcem duchownym w seminarium, ale widać, że kard. Wojtyła uległ Januszowi, bo odwołał mnie z tej funkcji – opowiada.

Do czerwca 1980 r. był duszpasterzem jednego z czterech rejonów nowohuckiej parafii Matki Bożej Królowej Polski. Potem został proboszczem u św. Szczepana w Krakowie. – Stamtąd wywieziono mnie do seminarium. Naprawdę wywieziono. To był zamglony, listopadowy dzień. Wieczorem przyjechał po mnie mecenas Macharski [brat kard. Franciszka – przyp. red.] i zawiózł mnie na Franciszkańską 3, gdzie kardynał ogłosił, że będę rektorem. Utknąłem w seminarium na 9 lat – mówi. Księża wspominają, że był dla nich jak ojciec. Godził wszystkich z taktem i dyskrecją, troszczył się o kleryków i – co sobie szczególnie cenią – nie budował niepotrzebnego dystansu.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Reklama

Zapisane na później

Pobieranie listy