Naczelnik TOPR zastrzega jednak, że najważniejsze jest bezpieczeństwo ratowników, dlatego akcja potrwa jeszcze bardzo długo.
W sobotę z Zakopanego wystartował śmigłowiec TOPR z pierwszą grupą ratowników, którzy wejdą do Jaskini Wielkiej Śnieżnej i podejmą próbę wydobycia ciał dwóch grotołazów.
- Wymaga to bardzo dużo pracy i jest bardzo ryzykowne. W tej chwili najważniejsze jest życie i bezpieczeństwo ratowników, którzy tam pracują - podkreśla Jan Krzysztof.
W centrali TOPR w Zakopanem przygotowywane są kolejne zmiany ratowników, którzy będą w pracowali w jaskini. Będą to zmiany pracujące od godzin wczesnoporannych do późnowieczornych. Ich praca będzie polegała na dalszym poszerzaniu ciasnego korytarza jaskini za pomocą ładunków wybuchowych.
- Mamy plan i przygotowanych do tego ludzi, ale wszystko będzie okazywało się w trakcie działań. Jeżeli ponownie pojawi się problem z wentylacją jaskini, to prace pirotechniczne nie będą kontynuowane. Być może czeka nas tam szereg kolejnych niespodzianek, na które wstępnie jesteśmy przygotowani i będziemy reagować na wszystkie informacje płynące spod ziemi - dodaje naczelnik.
Odpiera tym samym zarzuty grupy speleontologów, którzy skrytykowali akcję w Jaskini Wielkiej Mroźnej. Jan Krzysztof zapewnił też, że akcja jest prowadzona profesjonalnie i rozważnie.
- Grupa taterników jaskiniowych, która domaga się dopuszczenia do akcji ratowniczej, to nieformalna grupa, która nie posiada odpowiednich uprawnień związanych z przepisami obowiązującymi w Polsce do ratowania w jaskiniach. Nie chodzi o to, aby rzucić do jaskini dużą grupę ludzi, która mogłaby wzajemnie tworzyć dla siebie zagrożenie - tłumaczy naczelnik TOPR.
W piątek na stronie internetowej Sekcji Grotołazów Wrocław zarząd organizacji opublikował bowiem stanowisko swoich członków dotyczące akcji prowadzonej przez TOPR. "TOPR przez wiele dni prowadził skomplikowaną akcję ratunkową, a my w napięciu oczekiwaliśmy rychłego uwolnienia naszych przyjaciół. Informacje napływające z Tatr nie pozwalają nam dłużej trzymać się nadziei na szczęśliwe zakończenie. Szczególnie w obliczu tak trudnej do zrozumienia decyzji TOPR o zaniechaniu akcji ratunkowej. Pomimo nieodnalezienia jednego z naszych kolegów TOPR wycofuje się z działań w jaskini i nie dopuszcza innych organizacji ratowniczych przebywających na miejscu" - czytamy w nim.
- TOPR może dopuścić inne grupy do swoich działań ratowniczych, jednak musi ponieść za to odpowiedzialność. Naczelnik musi być wówczas przekonany, że działania tych grup wniosą coś istotnego do działań ratowniczych, a w tym przypadku nie ma takiego przekonania - mówi Jan Krzysztof.
TOPR otrzymało szereg deklaracji pomocy od profesjonalnych grupy ratowników jaskiniowych z całej Europy, m.in. z Francji, Włoch, Chorwacji, Słowenii i Rumunii. - Rozumiemy reakcje ludzi, rodzin, oczekiwania przyjaciół i kolegów grotołazów, ale jako profesjonaliści musimy pewne rzeczy na zimno analizować. Znamy fizjologię człowieka, wiemy, jak się zachowuje w temperaturach, jakie panują w jaskiniach, i biorąc pod uwagę inne zagrożenia jak - np. duży przybór wody, który też mógł mieć wpływ na śmierć grotołazów, musimy postępować racjonalnie - wyjaśnia J. Krzysztof.
Jak dodaje, osoby, które działają sportowo w ekstremalnych warunkach, jak na przykład w jaskiniach czy najwyższych górach świata, muszą mieć świadomość, że często nie da się ich uratować, podobnie, jak i często nie da się ich ciał stamtąd znieść czy wydobyć.
- Proszę, aby nam zaufać, bo robimy wszystko, co jest możliwe, z zachowaniem profesjonalnej oceny ryzyka - podkreśla naczelnik TOPR.