W Krakowie jak grzyby po deszczu wyrosły wypożyczalnie elektrycznych hulajnóg. Wygrywa ekologia? Niekoniecznie.
O wadach tego coraz popularniejszego środka transportu napisano wiele - m.in. że porzucane w różnych miejscach hulajnogi zaśmiecają miejską przestrzeń, a na chodnikach stanowią zagrożenie dla pieszych. Na pewno - tak jak w przypadku aut, motocykli czy rowerów - potrzeba nam odpowiednich przepisów i odpowiedniej kultury jazdy. Ale dziś nie o tym.
Jako cyklista wolałbym, żeby wszyscy, którzy szukają alternatywnego środka transportu, przesiadali się na rower. Ale ponieważ modę też trzeba wykorzystywać, to może być i hulajnoga. Najlepiej tradycyjna - taka, w której żeby pojechać, trzeba się własną siłą odepchnąć. Ostatecznie może być elektryczna. W końcu samo potencjalne zmniejszenie korków na krakowskich ulicach pozytywnie wpłynęłoby na jakość powietrza oraz samopoczucie tych, którzy z różnych względów muszą skorzystać z samochodu.
Jednym z warunków jest jednak to, że hulajnogi musiałyby zastąpić auto, którym dojeżdżamy do pracy, szkoły, na zakupy. Tymczasem mam graniczące z pewnością wrażenie, że hulajnogi z wypożyczalni (z "własnościowymi" jest chyba inaczej) służą głównie turystom. Zastępują więc nie samochód, a własne nogi. A to z ekologią nie ma już nic wspólnego.