Rozstrzygnięto spór sądowy o spuściznę po wybitnej aktorce krakowskiej Danucie Michałowskiej (1923-2015). Jej właścicielem i dysponentem, w tym także różnorodnego archiwum artystki zawierającego m.in. listy Jana Pawła II, została Barbara Michałowska, siostra przyrodnia zmarłej.
O sprawie donosi w dzisiejszym numerze "Dziennik Polski". Pudła zawierające dokumentację życia osobistego i artystycznego zostały już odebrane od dotychczasowej dysponentki. O dalszym przeznaczeniu archiwaliów zadecyduje spadkobierczyni. Być może trafią do którejś z naukowych lub muzealnych placówek krakowskich. Wpierw zostaną dokładnie zinwentaryzowane. "Do niedawna nikt jednak nie wiedział, co dokładnie zawiera archiwum. Dzisiaj już wiemy, że »papieska» część archiwum to aż 113 listów od Jana Pawła II - pięknych w formie i treści" - powiedziała red. Grażynie Starzak dr Anna Karoń-Ostrowska. Ta warszawska badaczka myśli polskiego papieża, koordynuje prace edytorskie dzieł literackich Karola Wojtyły/Jana Pawła II.
Wśród dokumentów i pamiątek aktorki w pudłach są zapewne także fotografie, scenariusze, wycinki, programy dokumentujące jej drogę artystyczną. Być może jest tam również jej własny egzemplarz "Króla-Ducha" Juliusza Słowackiego, który młody aktor Wojtyła trzymał w rękach 1 listopada 1941 r., w trakcie prapremierowej recytacji tego poematu w spektaklu podziemnego Teatru Rapsodycznego Mieczysława Kotlarczyka. Michałowska przez wiele lat używała go niekiedy jako rekwizytu w swoich monodramach.
Reprezentant prawny B. Michałowskiej powiedział "Dziennikowi Polskiemu", że archiwum "na pewno nie powinno być rozproszone". Archiwalia mogłyby trafić np. do Centrum Jana Pawła II "Nie lękajcie się" oraz do oddziału teatralnego Muzeum Historycznego Miasta Krakowa. Ostateczną decyzję podejmie spadkobierczyni.
D. Michałowska przez wiele lat święciła triumfy sceniczne i wykształciła wielu aktorów. Karol Wojtyła był jej przyjacielem i przewodnikiem duchowym. Poznała go w czasie okupacji niemieckiej w zespole rapsodyków. Widziała go już jednak przed wojną, gdy jako 15-letnia panna poszła na wieczór autorski młodych poetów w krakowskim Domu Katolickim.
Z Wojtyłą grali razem w podziemnych przedstawieniach teatralnych, m.in. we wspomnianej prapremierze "Króla-Ducha" Słowackiego. Kolega z teatru, późniejszy biskup i papież, został jej przyjacielem na całe życie. Nie odmawiał jej nigdy swej porady duchowej. Michałowska, która miała w swym życiu okresy niedowiarstwa, przyznawała, że wybór Karola Wojtyły na papieża zmienił zupełnie jej życie artystyczne i duchowe. "Doszłam do wniosku, że jedyne, co mogę i co powinnam czynić, to starać się o wprzęgnięcie codziennej pracy do tego samego »wózka«, którego Woźnicą jest On. Muszę zatem robić to, co umiem najlepiej, a więc głosić słowem artystycznym te same prawdy, którymi przeniknięta jest posługa apostolska Jana Pawła II" - napisała w swoich wspomnieniach "Pamięć nie zawsze święta".
Prapremiery jej monodramów, m.in. "Ja bez imienia", opartego na "Wyznaniach" św. Augustyna, i "Gołębica w rozpadlinach skalnych"a podstawie tekstów biblijnych, odbywały się w prywatnych apartamentach Jana Pawła II.
Michałowską ceniono najbardziej za wierność słowu, jako pierwszorzędnemu - według niej - elementowi teatru. - To jedna z największych osobowości artystycznych, jakie pojawiły się w teatrze polskim w II poł. XX w. Była artystką, która zawsze, mówiąc piękne słowo, zarówno prozy, wiersza, jak i dramatu wierszowanego, potrafiła przekazać całą głębię myśli zawartej w tych tekstach - twierdzi prof. Jacek Popiel, teatrolog, prorektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, b. rektor Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. - Przez całe swoje życie artystyczne pozostawała w kręgu literatury najwyższego lotu. Zajmowały ją zawsze teksty, które mają widzowi coś ważnego do przekazania, zarówno w wymiarze religijnym, myślowym, narodowym, społecznym, jak i estetycznym. Chyba było jej szkoda czasu na teksty drugo- czy trzeciorzędne - dodał prof. Popiel.
Ta mistrzyni słowa łączyła mistrzostwo sceniczne z talentem pedagogicznym. Przez 42 lata wykładała w Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie. Na początku lat 80. XX w. była rektorem tej uczelni. Jej uczniami byli m.in. Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Jan Nowicki, Jerzy Stuhr i... pieśniarka Ewa Demarczyk, której talent aktorski bardzo ceniła. W sumie spod jej profesorskiej ręki wyszło 900 aktorów. Nie pobłażała swym uczniom. "Przez czterdzieści dwa lata pracy dydaktycznej walczyłam z tym, co się potocznie obecnie nazywa »deklamacją«, czyli sztucznym, powierzchownym, często alogicznym sposobem wypowiadania pięknym głosem tekstu" - wspominała artystka.