14 października okazało się, że w Małopolsce zmiany nastąpią nie tylko w szeregach dotychczasowych parlamentarzystów, lecz także w samorządach, szczególnie wojewódzkim.
Małopolanie tym razem zmobilizowali się bardziej niż przed czterema laty i jeszcze liczniej ruszyli do urn wyborczych. W naszym województwie średnia frekwencja liczyła 63,7 proc., w Krakowie przekroczyła 71 proc., a w podkrakowskiej gminie Zielonki wyniosła 72 procent.
W okręgach małopolskich zatriumfowało PiS, na które głosy oddało 57,7 proc. wyborców. Znacznie mniej, bo 17,97 proc. osób głosowało na Koalicję Obywatelską (której trzonem była Platforma Obywatelska), 9,47 proc. na PSL, 7,35 proc. na Lewicę i 7,1 proc. na Konfederację. W rezultacie PiS weźmie w Małopolsce 26 mandatów poselskich, KO – 8, PSL – 3, Lewica – 2, zaś Konfederacja 1. W Senacie zasiądzie 6 Małopolan z PiS i 2 z KO.
„Chciejstwa” na listach
Wyborcy głosowali bardzo świadomie. O ile liderzy list zdobyli mandaty bez problemu, osiągając wysokie rezultaty (m.in. Małgorzata Wassermann z PiS – 140 tys. głosów i Paweł Kowal z KO – 76 tys. głosów), z pozostałymi kandydatami było rozmaicie. Rezultaty wyborcze niekoniecznie pokrywały się z ich miejscami na listach. Prof. Ryszard Terlecki, wicemarszałek Sejmu i szef Klubu Parlamentarnego PiS, nr 2 na liście wyborczej w Krakowie i okolicach, ledwo zdobył mandat. Prześcignęli go w ilości otrzymanych głosów będący na dalszych miejscach: Andrzej Adamczyk, Jarosław Gowin i Jacek Osuch. Rezultaty wyborcze KO wywołały duży ferment w krakowskiej PO. Nie dość, że mandat zdobył związany niegdyś z PiS Paweł Kowal, na dodatek przepadł będący na 2. miejscu Grzegorz Lipiec, a z dalszych miejsc weszli: umiarkowany Bogusław Sonik i niebędący faworytem obecnych władz partii Ireneusz Raś.
Co więcej, nie wszystkim z obecnych parlamentarzystów, nawet bardzo znanych, udało się zdobyć mandat. Trawestując tekst piosenki Leszka Aleksandra Moczulskiego: „Wśród posłów wielkie poruszenie, ci odlatują, ci zostają”, można powiedzieć, że jedni odlecą do Warszawy na ul Wiejską, inni zostaną na miejscu, choćby wieloletni posłowie: Barbara Bubula z PiS, Józef Lassota, Lidia Gądek, Andrzej Czerwiński z PO czy Jerzy Meysztowicz, niegdyś PO, a obecnie Nowoczesna.
– Za wyjątkiem pierwszych miejsc na listach, które są wartościami samymi w sobie, gdyż zazwyczaj z automatu są to miejsca „biorące”, wyniki osób z miejsc kolejnych są mnożnikiem ich przewag. Jeżeli ktoś je ma, to mu się przemnażają, jeżeli zaś ich nie ma, to i tak dostanie niewiele głosów, choćby był na drugim miejscu listy – komentuje prof. Jarosław Flis, socjolog z UJ, znawca tematyki wyborczej. – Tak więc dobre rezultaty uzyskane w tych wyborach przez kandydatów z dalszych miejsc, a gorsze z tych wyższych, mówią nie tyle o wyborcach, ile o tych, którzy układają listy. Ci bowiem mają jakieś swoje „chciejstwa” i hierarchia przy konstruowaniu list nie odpowiada tej, którą mają wyborcy – dodaje.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się