Pogrzeb zmarłego 10 grudnia artysty projektanta, prezesa Zarządu Okręgu Krakowskiego Związku Polskich Artystów Plastyków na początku lat 80. XX w., działacza niepodległościowego, odbędzie się 18 grudnia na cmentarzu Salwatorskim.
Zmarłego A.L. Jamrozika wspominają m.in. na FB:
Prof. Andrzej Nowak, historyk, redaktor naczelny dwumiesięcznika "Arcana" w latach 1994-2016:
Attila, "Acio", jak pozwalał do siebie mówić swoim przyjaciołom, twórca projektu plastycznego okładki "Arcanów", która otwierała nasze pismo przez ponad 100 numerów, dobry duch naszej redakcji - nie żyje. Trudno się z tym oswoić, choć przecież wiedzieliśmy, że chorował ciężko już od kilku lat, znosząc cierpienie z (zawsze starannie ukrywanym) heroizmem. Tyle od samego początku naszego pisma dawał nam energii, tyle życzliwej pomocy w życiowych sprawach naszej małej załogi, tyle mądrych rad - od kwestii technicznych po wskazania jego nigdy niezachwianego moralnego kompasu: nie ugłaskiwać zła, nie bratać się z łajdakami, nie iść na kompromis z dziedzicami systemu komunistycznego upodlenia i zamazywaczami prawdy o tym systemie. Był wyczulony na wszelki fałsz. Może pomagał mu w tym zmysł estetyczny, potęga smaku, może połączenie duszy węgierskiej i polskiej, niepokornego chłopaka z Balatonföldvàr i z krakowskiego Zwierzyńca. W 1989 roku wszedł do Krakowskiego Komitetu Obywatelskiego "Solidarność" - z nadziejami na zdecydowane odejście od kontraktu z panami PRL. Niestety: nadziejami szybko zawiedzionymi.
Wtedy też zaczęły się spotykać nasze drogi. Najpierw w "Czasie Krakowskim", z którym współpracował razem ze swoją żoną Ewą Barańską, genialną karykaturzystką, a wkrótce w kwartalniku "Arka" i organizowanych wokół tego ważnego pisma konferencjach, mających prowadzić do spotkania polityków niepodległościowych ze środowiskami intelektualnymi i twórczymi, niepogodzonymi z "rządami jednej gazety". Acio i Ewa byli już wtedy stałymi bywalcami redakcji, najpierw "Arki", a od końca 1994 roku "Arcanów", wspierając nas w tych w pewnym sensie pionierskich czasach swoją niezmienną życzliwością, autorytetem i zawsze potężną dawką humoru. I tak już było przez następnych 25 lat, w ciągu których - ośmielę się powiedzieć - staliśmy się przyjaciółmi. A oni - oboje - pięknym znakiem rozpoznawczym naszej redakcji.
Nie opiszę tutaj tego ćwierćwiecza. Wspomnę tylko, utrwalony w pamięci wszystkich chyba członków i bliższych współpracowników "Arcanów", uśmiech Attili, błysk za okularami żywej uwagi w jego oczach, serdecznej zawsze, nawet jeśli czasem (słusznie z reguły) krytycznej, wreszcie cięte, subtelne, a czasem miażdżące puenty, którymi kwitował absurdy, podłości i głupotę życia politycznego i towarzyskiego spadkobierców i odnowicieli komuny.
Prof. Adrienne Körmendy, konsul generalny Węgier w Krakowie:
Pozostanie na zawsze w naszych węgierskich sercach. Był niezawodnym przyjacielem. Pomny na gościnę udzieloną w czasie II wojny światowej jego matce na terenie Węgier, gdzie się urodził, odpłacał gorącą miłością do kraju swego urodzenia. Wszystko, co węgierskie, było mu drogie. Wspierał wszelkie formy upamiętnienia pomocy, jaką polscy uchodźcy otrzymywali podczas wojny na ziemi węgierskiej. Był członkiem komitetu ustanowienia w Krakowie popiersia premiera Pala Telekiego, który w 1920 r. zadecydował o wysyłce do Polski amunicji, co pomogło w zwycięstwie nad Armią Czerwoną, w 1939 r. zdecydował zaś o otwarciu granic Węgier dla żołnierzy polskich oraz uchodźców.
Prof. oświaty Jerzy Giza, dyrektor Społecznej Szkoły Podstawowej nr 1 im. J. Piłsudskiego na krakowskich Klinach:
Miałem zaszczyt być jego przyjacielem. Był to człowiek niezmiernie prawy i prostolinijny, jak pisał Norwid - "bez światłocienia". Nie wszyscy z tego powodu za nim przepadali, bo potrafił prosto w oczy powiedzieć najcięższą prawdę, a przy tym był człowiekiem wewnętrznie niezwykle ciepłym i życzliwym. Ja osobiście w czasach stanu wojennego wiele zaznałem pomocy i wiele od niego się nauczyłem.
Kiedy powstawała nasza szkoła, od razu wraz z żoną Ewą aktywnie ją wspierał, poświęcał jej czas, bezinteresownie wykonywał rozmaite projekty, brał czynny udział w życiu szkoły. Attila z Ewą powtarzali często, że nie mając własnych dzieci, uczniów naszej szkoły traktują jak swoje.
Attila odszedł w święto Matki Bożej Loretańskiej, co ma swoją wymowę, bo przez wiele lat aktywnie działał w Towarzystwie Ratowania Kaplicy Loretańskiej w Krakowie. Został za to odznaczony przez ojców kapucynów Krzyżem św. Franciszka.
Leszek Długosz, poeta, pieśniarz:
Attila był wspaniale obecny tam, gdzie trzeba było być. Był niezawodnym, serdecznym człowiekiem. Był nie tylko dobrym kompanem, ale gdy trzeba, także "napominaczem" środowiska artystycznego. Pilnował, napędzał - ku temu, co lepsze, wyższe, piękniejsze. Lepiej, wyżej, piękniej. Z żoną Ewą, artystką jak i on, najświetniejszą polską autorką karykatur, artystką jakże subtelną i precyzyjną, stanowiącą wspaniały model inteligencji, kobiecości i malowniczości, stanowili jedność. I to nam wszystkim, ich przyjaciołom, było radością i wsparciem. Kraków ileż utracił! Jakiż smutek i żal!
Marian Gołogórski, rzeźbiarz:
Aciu był honorowy, niezłomny, uczciwy i życzliwy wszystkim ludziom. Był najlepszym prezesem ZPAP, jakiego znałem, a poznałem go przy wspólnej pracy w Zarządzie ZPAP. Do tego stopnia mu zaufałem, że został ojcem chrzestnym mojej córki Aleksandry Gabrieli. Nasza przyjaźń była pełna emocji, radości, ale też konfliktów. Aciu wiedział zawsze najlepiej i był bezkompromisowy. Nie zawsze miał rację, ale był wszechnicą wszelkiej wiedzy i dobrych pomysłów. Wraz z Ewą Barańską-Jamrozik był projektantem mojej pierwszej galerii na ul. Grodzkiej. Ewa zaprojektowała piękne, niebanalne wnętrze. Jeszcze parę lat temu aktywnie się spotykaliśmy, ale najpierw moja choroba, a później jego na tyle nam dały w kość, że kontakty ograniczyły się do minimum. Aciu zmagał się ze swoim strasznym rakiem siedem lat, niestety przegrał walkę i zmarł zbyt wcześnie.
Maciej Wojciechowski, anglista, reżyser filmów dokumentalnych o Kresach:
Jego pomoc w moich rozmaitych przedsięwzięciach wspominam z wielką wdzięcznością. Miał błyskotliwe, ironiczne poczucie humoru. Jego krytyka niektórych moich pomysłów pomogła mi uniknąć błędów. Często powtarzał, że ostrze jego krytyk kierowane jest przede wszystkim wobec osób, które lubi, ceni i obdarza przyjaźnią. Ma to jednak na celu skierowanie ich we właściwym kierunku, by nie skończyli na manowcach.