Zakonserwowano 45 rękopiśmiennych ksiąg z lat 1519-1797 z najstarszego zasobu Archiwum Kurii Metropolitalnej. Zaprezentowano je w siedzibie archiwum w Pałacu Biskupów Krakowskich przy ul. Franciszkańskiej 3.
- Lektura krakowskich Officialiów pozwala na wprowadzenie korekt m.in. w dotychczasowym obrazie przeszłości szkolnictwa, które było wpisane w misję Kościoła. Szkoły parafialne były jedynymi szkołami powszechnymi. Działały już w okresie przed Soborem Trydenckim, nie tylko w większych ośrodkach miejskich, ale nawet w jednowioskowych peryferyjnych parafiach. Nie zawsze mówi się o nich w aktach bezpośrednio, ale wiedzę o szkołach na danym terenie można znaleźć choćby ze wzmianek o statusie świadków występujących przed sądem biskupim i miejscu ich pochodzenia - mówił ks. prof. Łatak.
Analiza szczegółowa krakowskich Officialiów pozwala też wnosić, że poziom szkół parafialnych nie był tak niski, jak się uważa w powszechnym stereotypie na ich temat. Ciekawe są też wzmianki na temat dobrze rozwiniętego szkolnictwa prywatnego w domach mieszczan krakowskich. - Uczono tam czytać i pisać także kobiety, co znów weryfikuje powszechny osąd, że kobiety w okresie średniowiecza nie miały dostępu do nauki. W aktach jest też wiele wzmianek o aktywności kobiet w Krakowie, m.in. w prowadzeniu rozmaitych "biznesów" - wspomniał uczony.
W aktach są także wzmianki o negatywnych zjawiskach kojarzonych przede wszystkim z czasami współczesnymi. - Dotyczy to m.in. przejawów znieczulicy społecznej, maltretowania, fałszywych oskarżeń na tle seksualnym i fałszowania dokumentów celem kompromitowania przeciwnika. Co ciekawe, jest wiele przypadków, gdzie to mężczyźni wnoszą skargi przeciw swoim żonom, że byli przez nie pobici, maltretowani i wyrzucani w domu. Przed potwarzą na tle seksualnym nie zdołał się uchronić nawet znany profesor Uniwersytetu Krakowskiego Stanisław z Uścia. W 1437 r. został oskarżony przez kobietę o wymuszenie relacji seksualnych, w wyniku czego znalazła się w stanie błogosławionym. Profesor pozwał jednak oskarżycielkę przed oficjała i wówczas kobieta przyznała się, że był to szantaż nieoparty na rzeczywistych przesłankach, do czego namówili ją rywale profesora z uczelni. Kobieta wprawdzie odwołała potwarz, ale profesor i tak ponosił jej konsekwencje, gdyż kolportowano ją w plotkach z ust do ust. W rezultacie przeniósł się do Gniezna - przypomniał ks. prof. Łatak.