- Doświadczenia innych krajów, powoli również Polski, pokazują, że dla wielu wierzących, właśnie dlatego, że zostali skrzywdzeni przez duchownego, ważne jest, by uzdrowienie dokonało się we wspólnocie Kościoła - przekonuje ks. Artur Chłopek, duszpasterz pokrzywdzonych z powodu wykorzystania seksualnego małoletnich.
Różne reakcje na oskarżenia sformułowane wobec bp. Jana Szkodonia wzięły się z szoku, bo dla wielu osób to ktoś ważny, autorytet, przewodnik. Ten obraz został zachwiany.
W tym konkretnym przypadku nie chcę wchodzić w oceny, bo postępowanie wyjaśniające prowadzone przez Stolicę Apostolską wciąż trwa. Natomiast w przypadku wielu sprawców jest tak, że są oni postrzegani jako dobrzy ludzie. Widzimy wiele dzieł, które zostały przez nich stworzone, inicjatywy duszpasterskie, pomoc niesioną potrzebującym. To są konkretne fakty, o których się pamięta. Jednocześnie ta sama osoba dopuszcza się czegoś naprawdę złego. Powstający w ten sposób dysonans poznawczy jest dla nas wymagający, czujemy się źle i chcemy go jakoś rozwiązać.
To pokazuje, że sfera pokrzywdzenia w takich sytuacjach się rozszerza, bo dotyczy już nie tylko osoby wykorzystanej, choć przede wszystkim jej, ale również bliskich, środowiska czy wspólnoty.
Jednym z elementów tego cierpienia jest podział. Jeśli jest podział, to znaczy, że brakuje zgody, że jedni są przeciwko drugim i to trwa w parafiach czasem naprawdę wiele lat. Przychodzi kolejny ksiądz, jeden, drugi, trzeci, który dobrze pracuje duszpastersko, a temat wykorzystania seksualnego osoby małoletniej w parafii, niewypowiedziany wprost, wciąż w ludziach tkwi i niszczy. Brak zaufania niszczy całą wspólnotę.
Ważna jest rola słowa, które uzdrawia i nazywa pewne rzeczy po imieniu. Tego nie należy się bać. To boli, ale jednocześnie bardzo oczyszcza. Jeżeli nie wypieramy tego, co się stało, wiemy, z czym powinniśmy się mierzyć, żeby iść dalej, żeby to nie przechodziło na kolejne pokolenia jako temat tabu. Słowo wyzwala nie tylko osoby pokrzywdzone, ale też ich najbliższych i wspólnoty.
Podam przykład. Rozmawiałem z osobą pokrzywdzoną wykorzystaniem seksualnym przez księdza i jej bliskimi. Po spotkaniu zadzwonili do mnie, że doświadczyli ulgi, bo to, co dotąd było ukryte, nareszcie zostało nazwane. Również relacje między nimi stały się jeszcze bardziej otwarte. Mogli także w rodzinie, między sobą, rozmawiać o tym, co się stało, dać sobie wsparcie i wspólnie podejmować dalsze kroki ku uzdrowieniu.
Osoby pokrzywdzone, które zgłaszają się do Kościoła, oczekują wyłącznie sprawiedliwości? Ile z nich szuka też pomocy duszpasterza?
Nie potrafię podać danych liczbowych, ale doświadczenia innych krajów, powoli również Polski, pokazują, że dla wielu wierzących, właśnie dlatego, że zostali skrzywdzeni przez duchownego, ważne jest, by uzdrowienie dokonało się we wspólnocie Kościoła. Zależy im na tym, by nie zostały same, by ktoś o nich pamiętał.
Co dla Księdza w towarzyszeniu osobom pokrzywdzonym jest najtrudniejsze?
W spotkaniu z osobami zranionymi wykorzystaniem seksualnym chodzi o aktywne słuchanie, aby mówiły tyle, ile chcą i są w danym momencie gotowe powiedzieć. Bez oceniania, ze zrozumieniem. Jest dużo emocji, które się udzielają. Moim zadaniem jest poradzić sobie z tymi emocjami, które pojawiają się we mnie. Odczuwam złość, gniew na to, co się stało, czasem bezradność. Pewna terapeutka powiedziała mi, że bezradność i gniew z tym związany można przekuwać w działania. Stąd podejmujemy różne inicjatywy.