Pierwsza część pomocy (109 tys. zł) została już przekazana najbardziej potrzebującym.
Od kwietnia dotychczasowa zbiórka pieniędzy na żywność dla głodujących dzieci na Madagaskarze została bowiem rozszerzona o pomoc dla osób dotkniętych skutkami epidemii koronawirusa. Obecnie trwa dystrybucja żywności dla najbiedniejszych w północnym regionie Madagaskaru oraz w stolicy Antananarywie - dla bezdomnych i dla centrum dzieci ulicy.
Misjonarze, którzy tam pracują, apelują, że każda pomoc jest na wagę złota, a mieszkańcy Madagaskaru mówią wprost, że bardziej niż wirusa boją się umrzeć z głodu.
- Ludzi ubogich jest na Madagaskarze najwięcej - mówi o. Dariusz Marut, który od kilkunastu lat pomaga ludziom w Mampikony na północy kraju. - Oni żyją z dnia na dzień, z dniówki za drobne prace: noszenie pakunków, sprzedaż warzyw na straganie, noszenie wody. Dniówka często równa się 3 do 5 zł. Ludzie, wracając do domu po pracy, kupują coś do jedzenia dla czekających i wygłodniałych dzieci. Teraz stanęli na skraju nędzy. Pytają: "Z czego będziemy żyć?" - dodaje o. Dariusz.
Od połowy marca trwa tam walka z epidemią. To wtedy prezydent Madagaskaru ogłosił pierwsze przypadki zachorowania na koronawirusa. Zapanowały totalny chaos i panika. Bogatsi w pośpiechu robili zakupy, a ceny wszystkiego poszybowały w górę. Po kilku dniach żywności nie było już nigdzie. Wprowadzono też godzinę policyjną i całkowity zakaz opuszczania domów. Tylko jedna osoba miała prawo pójść zrobić zakupy między godz. 8 a 12. Miasta i dzielnice zamknięto i otoczono szczelnie wojskiem oraz policją, a drogi zabarykadowano.
Wysypisko śmieci w Antananarywie, stolicy Madagaskaru. Archiwum Polskiej Fundacji dla AfrykiBrutalna rzeczywistość jest taka, że jedzą tylko ci, którzy zarabiają. A zarobić nie jest łatwo. Willy (17 lat) już o godz. 3 nad ranem jedzie z wózkiem, by zarobić na trójkę młodszego rodzeństwa. Pokonuje 10 km, codziennie, od ponad 2 lat. Nad jeziorem kosi pokarm dla krów i świń, a następnie sprzedaje go. Gdyby teraz się izolował, nie miałby co jeść. Takich historii jest wiele.
To nie wszystko. - W naszej przychodni w Mampikony co rano ustawia się kolejka chorych - opowiada o. Marut. - Wirus nie zrobił bowiem wakacji dla malarii, schistosomatozy i innych tropikalnych chorób, z którymi w normalnym czasie trudno jest walczyć. Nadal są też niedożywione dzieci i niemowlaki, które straciły matki - dodaje.
Problemem jest też to, że ludzie mają nakaz, by zostawać w domu. A w chatce, w której żyją wielodzietne rodziny, temperatura dochodzi do 40 st. Celsjusza...
Krakowska Polska Fundacja dla Afryki robi więc, co może, by odmienić los Malgaszów. W okolicach Mampikony rozprowadza ryż i nasiona pod zasiew rolnikom dotkniętym styczniowym cyklonem (na ten cel przekazane zostało 170 tys. zł). Dwumetrowa fala dokonała wtedy ogromnych zniszczeń. Ludność w wielu wsiach musiała opuścić swoje domy, nie mając nawet czasu na uratowanie dobytku i zwierząt hodowlanych. Wiele rodzin zostało bez żywności i ziaren na zasiew.
Na dalszą pomoc interwencyjną potrzeba wciąż ok. 200 tys. zł. Szczegóły tego, jak włączyć się w akcję, można znaleźć na www.pomocafryce.pl.
To ważne, bo pandemia koronawirusa pociągnie za sobą pandemię głodu. Jeśli sprawdzą się najlepsze scenariusze, epidemia w Afryce spowoduje śmierć co najmniej 300 tys. osób, a SARS-CoV-2 zakazi się ponad 120 milionów osób. Jeśli środki zaradcze nie zostaną wprowadzone, koronawirusem w Afryce może się zakazić miliard osób, a umrzeć - ponad trzy miliony osób.
Nathalie dotyka worka z ryżem tak, jakby był to skarb. Archiwum Polskiej Fundacji dla Afryki