Jeśli środki zaradcze nie zostaną wprowadzone, SARS-CoV-2 w Afryce może zakazić się miliard osób, czyli cały kontynent. Umrzeć mogą ponad 3 mln osób. Pandemia koronawirusa pociągnie też za sobą szereg innych problemów – z głodem na czele.
Według nieco bardziej optymistycznych wyliczeń, przygotowanych przez Komisję Gospodarczą Narodów Zjednoczonych ds. Afryki, epidemia na Czarnym Lądzie spowoduje śmierć co najmniej 300 tys. osób, a SARS-CoV-2 zakazi się ponad 120 mln osób. Jest więc jasne, że pomoc jest konieczna. Także ta płynąca z Polski i od pracujących na miejscu polskich misjonarzy.
Z czego będziemy żyć?
Obecnie nikt nie jest w stanie stwierdzić, ilu Afrykańczyków jest zakażonych, bo na milion mieszkańców przypada jedynie 325 testów. Większość szpitali i ośrodków zdrowia nie jest też gotowa na przyjęcie pacjenta zakażonego koronawirusem. Materiały ochronne są trudno dostępne, a ceny rosną. Co więcej, opieka zdrowotna jest zazwyczaj płatna, dlatego ludzie przychodzą do szpitala tylko w ostateczności. Niestety, często oznacza to śmierć, bo na ratunek jest zbyt późno. Problemem jest też podróż do szpitala, bo zazwyczaj trzeba wynająć taksówkę lub iść – nawet kilka godzin. W Zambii, Tanzanii i Senegalu temu wszystkiemu stara się zaradzić Polska Misja Medyczna, która swoją siedzibę ma w Krakowie.
– W sytuacji pandemii jedynym wyjściem są profilaktyka i prewencja. Przygotowujemy miejsca kwarantanny, wyposażamy personel medyczny w odzież ochronną i edukujemy społeczność, jak zapobiegać wirusowi. Jednak skuteczna pomoc medyczna wymaga dużych nakładów pracy i pieniędzy – przyznaje Małgorzata Olasińska-Chart, dyrektor Programu Pomocy Humanitarnej PMM. Marijke Slendebroek, lekarka i koordynator lokalny PMM w Nyangao w Tanzanii, zauważa też, że w zderzeniu z koronawirusem i konieczną kwarantanną jest jeszcze jeden problem. To bieda i głód zaglądający ludziom w oczy. – Trudno powiedzieć: „Nie idź do pracy, zostań w domu”, bo to oznacza, że cała rodzina nie zje wieczorem żadnego posiłku. Oni nie mają pieniędzy, żeby zostać w domu i kupić zapas żywności na kilka dni – podkreśla M. Slendebroek. Cieszy się też, że dzięki PMM udało się zamienić oddział intensywnej terapii w oddział COVID-owy oraz stworzyć miejsce kwarantanny, gdzie leczeni będą pacjenci zakażeni koronawirusem. Każdy przychodzący do szpitala ma już także mierzoną temperaturę. Na Madagaskarze pomaga z kolei krakowska Polska Fundacja dla Afryki.
– Od kwietnia dotychczasowa zbiórka pieniędzy na żywność dla głodujących tam dzieci została rozszerzona o pomoc dla osób dotkniętych skutkami epidemii koronawirusa. Pierwsza część pomocy (109 tys. zł) została przekazana najbardziej potrzebującym. Obecnie trwa dystrybucja żywności dla najbiedniejszych w północnym regionie Madagaskaru (Mampikony) oraz w stolicy (Antananarywie) – dla bezdomnych i dla centrum dzieci ulicy – opowiada Wojciech Zięba, prezes fundacji. Pracujący na miejscu misjonarze przekonują też, że każda pomoc jest na wagę złota, bo mieszkańcy Madagaskaru mówią wprost, iż bardziej niż wirusa boją się śmierci z głodu. – Ludzi ubogich jest na tu najwięcej. Oni żyją z dnia na dzień, z dniówki za drobne prace – noszenia pakunków i wody, sprzedaży warzyw na straganie. Dniówka często wynosi od 3 do 5 zł. Ludzie, wracając do domu po pracy, kupują coś do jedzenia dla głodnych dzieci. Teraz stanęli na skraju nędzy. Pytają: „Z czego będziemy żyć?” – mówi pracujący w Mampikony o. Dariusz Marut.
Brutalna rzeczywistość jest bowiem taka, że jedzą tylko ci, którzy zarabiają. A zarobić nie jest łatwo, dlatego izolacja wydaje się abstrakcją, mimo że jeszcze w marcu wprowadzone zostały godzina policyjna i całkowity zakaz opuszczania domów. To jeszcze nie wszystko. – Wirus nie zrobił wakacji dla malarii, schistosomatozy i innych tropikalnych chorób, z którymi trudno jest walczyć nawet w normalnym czasie. Nadal są też niedożywione dzieci i niemowlęta, które straciły matki. Problemem jest też to, że w chatkach, w których żyją wielodzietne rodziny, temperatura dochodzi do 40 st. Celsjusza – dodaje o. Marut. Polska Fundacja dla Afryki próbuje więc odmienić zły los. W okolicach Mampikony rozprowadza ryż i nasiona pod zasiew (na ten cel przekazanych zostało 170 tys. zł), ale na dalszą pomoc interwencyjną wciąż potrzeba niemałych pieniędzy.
Oazowicze w akcji
O tragicznej sytuacji w Kenii opowiada natomiast Ewa Korbut, animatorka Ruchu Światło–Życie, która w tym roku rozpoczęła tam dwuletnią posługę. Jak mówi, kilka dni po potwierdzeniu pierwszego przypadku COVID-19 zamknięto szkoły i kościoły (są zamknięte do dziś). Niektóre miasta są odcięte, obowiązuje też godzina policyjna.
– Policja i wojsko egzekwują to bardzo rygorystycznie. Były nawet przypadki ofiar śmiertelnych policyjnych interwencji. Teoretycznie wszyscy powinni nosić maseczki. Przy sklepach stoją baniaki z wodą do mycia rąk, w banku dezynfekują pieniądze, a w komunikacji zbiorowej obowiązują limity miejsc. Wiele osób nie może wykonywać dorywczej pracy, bo np. ludzie nie chcą, żeby kobieta z zewnątrz robiła im pranie. Są ograniczenia w handlu dotyczące także małych stoisk, z których utrzymuje się dużo osób. Wiele szkół ma internat, więc dzieci są teraz w domach – opowiada E. Korbut.
Mało osób pracuje w zawodach, które można wykonywać zdalnie. Czoła tej sytuacji próbują stawić m.in. osoby formujące się w kenijskim Ruchu Światło–Życie. Veronicah z Nairobi odwiedza swoich sąsiadów i sprawdza, kto najbardziej potrzebuje pomocy. – Non stop przysyła mi zdjęcia i kolejne historie ludzi, do których trafiła. Dzięki pomocy z Polski mamy pieniądze, by przygotowywała dla nich paczki z żywnością. Za ok. 85 zł kupuje worek ryżu, kukurydzy i mąki kukurydzianej, które są podstawą wielu posiłków – mówi E. Korbut. Stephen, który kilka lat temu był na rekolekcjach w Krościenku, jest dyrektorem niewielkiej szkoły w ubogim rejonie Tiganii, gdzie oaza prowadzi program „Adopcji na odległość”. Na co dzień pomaga dzieciom, a przy szkole działa też grupa dla seniorów.
– Jeżeli to, że są w trakcie formacji oazowej, wpłynęło na ich decyzję o chęci pomocy, chwała Panu! Na pewno to, że znają nas, a my w Polsce możemy szukać pomocy, odmieniło już losy rodzin i pojedynczych osób – przyznaje E. Korbut. Również w Kenii problemy nie kończą się na epidemii koronawirusa. – W diecezji Homa Bay, gdzie już dwukrotnie odbywały się rekolekcje ewangelizacyjne, oprócz pandemii jest jeszcze powódź. Musiały ewakuować się niemal całe wioski, a część osób mieszka teraz w szkołach, bo ich gliniane domy dosłownie się rozpłynęły. Na razie wysłaliśmy trochę pieniędzy na paczki żywnościowe. Jeżeli uda nam się zebrać więcej, spróbujemy zorganizować z miejscowymi księżmi większą pomoc, ale to koszt co najmniej 30 tys. zł dla 200 rodzin – mówi animatorka z Krakowa.
Nie tylko Afryka
Salezjański Wolontariat Misyjny również organizuje pomoc dla Afryki, ale ze wsparciem chce dotrzeć także do krajów misyjnych w Azji i Ameryce Południowej. Akcja #BiedaGłódWirus to odpowiedź na apele misjonarzy z Bangladeszu, Boliwii, Malawi, Rwandy, Ugandy, Sierra Leone czy Zambii. – COVID-19 wpłynął na każdą dziedzinę życia – mówi pracujący w Bangladeszu ks. Paweł Kociołek SDB. Nie kursują autobusy i pociągi, nie jeżdżą samochody. Uczniowie nie chodzą do szkół. Ludzie, którzy byli w trakcie leczenia, nie są przyjmowani przez lekarzy. – Pojawił się także strach przed drugim człowiekiem. Widać lęk przed spotykaniem się z osobami spoza rodziny, przed podaniem ręki, przed wspólną modlitwą – opowiada salezjanin.
– Największy problem, który będzie zbierać tragiczne żniwo, to zapaść gospodarcza, która szczególnie dotyka najbiedniejszych. W tej grupie jest bardzo wielu chrześcijan, którym ciężko tutaj zdobyć dobrze opłacaną pracę (ta jest zarezerwowana dla muzułmanów) – podkreśla misjonarz. To oznacza nowe zadania dla misjonarzy – m.in. zbieranie informacji o najuboższych rodzinach, rozdzielanie ryżu czy oleju do paczek żywnościowych, jak i odwiedzanie poszczególnych rodzin w ich domach, spowiadanie, udzielanie Komunii św. Jak zapewnia ks. Kociołek, misje-parafie starają się być w tym czasie blisko ludzi.
– W Boliwii wiele osób żyje z dnia na dzień, sprzedając różne produkty na ulicy i za zarobione pieniądze kupując żywność dla rodziny. Obowiązkowa kwarantanna w całym kraju i zakaz wychodzenia z domu poza wyznaczonymi dniami i godzinami uniemożliwiają pracę – opowiada z kolei s. Filomena, a s. Mariola, która pracuje w Zambii, w domu dziecka, dodaje: – W czasie pandemii trafia do nas dużo porzuconych maluchów. Każde nowe dziecko musi być poddane dwutygodniowej kwarantannie i otoczone specjalną opieką w osobnym budynku. Zawsze istnieje obawa zakażenia i przeniesienia wirusa na innych. Mimo to każde nowo przybyłe dziecko przyjmujemy z miłością i wdzięcznością, że mamy szansę uratować je przed śmiercią. Spośród 250 podopiecznych s. Marioli jedna trzecia jest zakażona wirusem HIV. To potęguje zagrożenie dla dzieci. – Szukamy wciąż nowych środków, żeby pomóc ludziom, którzy codziennie przychodzą prosić o chociaż trochę żywności, żeby wykarmić dzieci i całą rodzinę. Nikt nigdy nie odchodzi od nas z pustymi rękami, ale jest coraz trudniej – dodaje.
Każdy może pomóc
szczegóły dotyczące projektów Polskiej Misji Medycznej i Polskiej Fundacji dla Afryki można znaleźć na www.pmm.org.pl oraz www.pomocafryce.pl; do zbiórki prowadzonej przez Salezjański Wolontariat Misyjny najłatwiej włączyć się, wchodząc na stronę www.swm.pl; każdy może też wesprzeć działania Ruchu Światło–Życie w Afryce, bowiem została uruchomiona zbiórka online: www.wspieram.oaza.pl.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się