Gdzie się pojawia, tam ludzie go kochają. Tak o biskupie nominacie Robercie Chrząszczu mówią parafianie z krakowskich Piasków Nowych, gdzie pracował on przez 6 lat.
Ewa Korbut, która od marca pracuje w Afryce jako świecka misjonarka z ramienia Ruchu Światło–Życie Archidiecezji Krakowskiej wspomina, że ks. Robert był dla niej pierwszym księdzem, który "miał ludzką twarz". Poznała go, gdy w 2002 r. trafiła na oazę. Miała wtedy 14 lat.
- Miał serce do dzieci i młodzieży, inwestował w nas nie tylko swój czas, ale i pieniądze. To on wysłał mnie na kurs animatora, powierzył pierwszą oazową grupę. Pamiętam jak bardzo zaimponował mi, kiedy dowiedziałam się, że wyjeżdża na misje! Ja o misjach w ogóle wtedy nie myślałam… Czy zasiał we mnie to powołanie? Na pewno zwrócił uwagę na to, że kościół ma wymiar misyjny. Gdy przyjeżdżał na chwilę do Polski, opowiadał o swojej parafii, o brazylijskiej rzeczywistości, o strzelaninach za płotem, o dywanach z kwiatów na Boże Ciało, a ja słuchałam tego z zapartym tchem. Nie przypuszczałam jeszcze, że za jakiś czas i ja wyjadę na misje - opowiada E. Korbut.
Również Iza Czyżyńska-Cichoń animatorką została dzięki ks. Robertowi. - Miał duży wpływ na mój rozwój duchowy, na to, co ze mnie wyrosło - żartuje i dodaje: To Boży człowiek. Wszystko, co robił, robił w łączności z Bogiem.
Małgorzata Fyda docenia też fakt, że był gotowy do działania o każdej porze dnia i nocy. - Zawsze uśmiechnięty, pełen pomysłów i entuzjazmu. Umiał złapać bardzo dobry kontakt z każdą grupą wiekową. Gdy umierała moja babcia, bez wahania, choć był to środek nocy, szybko przyszedł udzielić jej ostatniego namaszczenia i niósł pociechę rodzinie. To nie wszystko. Ks. Robert miał też ogromny dystans do siebie i potrafił żartować… nawet ze swojego nazwiska. Kiedyś postanowił, że każdy uczestnik wyjazdu, na który nas zabrał, dostanie… zasuszonego chrząszcza w pudełku od zapałek z dołączoną do tego dedykacją! - wspomina M. Fyda.
Z kolei Tomasz Kuszewski przypomina, w jaki sposób ks. Robert zwerbował go w oazowe szeregi. - W przedwakacyjną niedzielę, po Mszy św., do której służyłem jako ministrant, zapytał, czy chcę jechać na parafialny wyjazd. Odpowiedziałem, że muszę zapytać rodziców, a gdy następnego dnia przyniosłem zaliczkę, powiedział, że mogę jechać, jeśli obiecam mu, że po wakacjach wstąpię do oazy. To, w jaki sposób ks. Robert przyciągał wtedy młodzież do Boga, ugruntowało moją wiarę i myślę, że także dzięki temu trwam do dziś w Kościele - nie ma wątpliwości T. Kuszewski.
Dla Macieja Głowackiego, animatora i opiekuna lektorów ważne jest natomiast to, iż ks. Robert z każdym potrafił rozmawiać - swobodnie i bez zbytniego dystansu. - Na nikogo nie patrzył z góry, można się nawet było z nim nie zgadzać, a on się nie obrażał, ale dalej rozmawiał. I słuchał! Dzięki takiej jego postawie, sercu, które nam dawał, energii i pomysłom nasza grupa oazowa żyła i rozkwitała - przekonuje M. Głowacki. Uważa również, że nominacja biskupia jest bardzo dobrą decyzją dla archidiecezji krakowskiej. - Biskupem zostaje człowiek, który jest związany z żywym Kościołem. To nie urzędnik, ani wybitny teolog, ale człowiek pasujący do stylu papieża Franciszka. Nie jest teoretykiem Kościoła, ale duszpasterzem z krwi i kości. Ma szansę wyjść do ludzi i rozmawiać z nimi tak, jak rozmawiał z nami. Tu, na Piaskach, tworzył środowisko żywej wiary i był dla nas autentyczny. A gdy przylatywał do Polski, to widzieliśmy, że tam, w Brazylii, też żyje swoją pracą, przenosząc jednocześnie na drugi koniec świata niektóre polskie zwyczaje - przekonuje M. Głowacki.
- Czas, który ks. Robert spędził z nami (od 1999 r. do 2005 r.), to był złoty czas oazy na Piaskach Nowych. Stworzył silne więzi pomiędzy nami, animatorami, i to na tyle, że do dziś się przyjaźnimy. Wspólnotę prowadził mocną ręką i dbał o naszą formację (gdy ktoś nie pojawiał się na Mszy i spotkaniu formacyjnym dzwonił pytając "dlaczego"?), a jednocześnie był przyjacielskim kapłanem i zawsze można było na niego liczyć. Dał się też poznać jako człowiek bardzo przedsiębiorczy, potrafił zdobyć i zrobić coś z niczego (manualne zdolności wyniesione z domu rodzinnego przydawały się zwłaszcza na rekolekcjach), a nawet spod ziemi wyciągnąć pieniądze na wyjazd dla dzieci - opowiada Maria Jurzecka-Szymacha. Zapewnia także, że choć ks. Robert wyjechał z Polski 15 lat temu, to wciąż jest dla niej najbliższym kapłanem. - Kontakt był utrzymywany dzięki internetowi, a gdy przyjeżdżał do Polski, zawsze witaliśmy go na lotnisku chlebem i solą, a on chciał się spotykać. Kiedy w maju ub. roku świętował 25-lecie kapłaństwa, oazowicze z Piasków Nowych w komplecie stawili się na tej uroczystości, a ks. Robert wszystkich pamiętał, nawet wiedział, jak mają na imię nasze dzieci. Wiemy też, że tak, jak zżył się z parafianami na Piaskach, tak później zżył się z parafianami w Brazylii - zapewnia M. Jurzecka-Szymacha.
Co ważne, choć początkowo ks. Robert został tam skierowany do pracy na Copacabanie, nie chciał tego, bo czuł, że nie o to chodzi w jego pracy misyjnej. Bo nie przyjechał przecież do bogatych, ale do biednych, którym chciał służyć. - Objeżdżał fawele, gdzie padały strzały, ludzie biegali z pistoletami, grasowała mafia i mógł zginąć. A on mówił, że nie jest to ważne, bo ci ludzie nie maja co jeść, więc on jedzie dać im chleb. W tej biedzie wybudował kościół i dom parafialny. Ludzie go pokochali, zresztą gdziekolwiek pojawia się ks. Robert, tam ludzie go kochają - zauważa Maria Jurzecka-Szymacha.
Wspomina również, że na pożegnanie oazowicze z Piasków podarowali ks. Robertowi ręcznie malowany ornat, na którym były m.in. mapa Polski i Brazylii. - Jego tamtejsi parafianie zawsze sprawdzali, czy lecąc do Polski zabiera go ze sobą. Gdyby zabrał, wiedzieliby, że już do nich nie wróci. Tym razem zabierze go ze sobą, dlatego po ludzku jest mi ich trochę żal, bo dla tych ludzi to na pewno będzie wielki cios, podczas gdy my się cieszymy. Ale na pewno w ciągu tych 15 lat dał im wszystko, co najlepsze. A teraz nasza diecezja skorzysta z jego talentów - nie ma wątpliwości Marysia.
Kontakt z biskupem nominatem cały czas utrzymuje również Adam Berski. Dziś, gdy rozmawiał z nim już po ogłoszeniu nominacji, wyczuwał w głosie kapłana, radość, zatroskanie ale i przekonanie, że chce pełnić wolę Bożą. - Powiedział: "Pan Bóg powołuje ludzi słabych… Módlcie się za mnie...". Mnie natomiast, na wiadomość o nominacji ks. Roberta, serce się uśmiechnęło, bo któż, jeśli nie on - mówi A. Berski, który wraz z padre Roberto przygotowywał przez lata wiele oazowych spotkań, rekolekcji, wycieczek, pielgrzymek, jasełek, misteriów i innych przedstawień, Dróg Krzyżowych. - Wspierał mnie w czasie pracy w katechezie, dzielił się pomysłami i rozwiązaniami. Nie tyle był dla nas księdzem, ale raczej starszym bratem i tak go traktuję. Często zarywaliśmy noce, by przygotować rekolekcje, omówić spotkania, ewangelizacje, uroczystości parafialne, wyjazdy. Nawet jak się nam nie chciało wchodzić w nowy projekt, on zawsze był gotów i zachęcał nas do podjęcia kolejnej pracy. Były również miłe chwile wytchnienia, wypady na kajaki, wspólne kolędowanie. A na kajakach wychodziła cała jego natura - pomimo zmęczenia rozpalał ognisko, rozbijał obozowisko. A czasem wyprzedzał wszystkich i płynąc pod prąd śmiał się: "tylko zdechłe ryby płyną z prądem!". Zawsze był chętny do pracy, nawet do mycia naczyń, ale jeśli coś leżało mu na sercu, to też potrafił szczerze to powiedzieć i wskazać błędy - opowiada A. Berski.