– Groch z kapustą miesza mąż, żeby się nie przypaliło, ale grzyby to zbieram sama już w sierpniu. Cuda w noc wigilijną zawsze się zdarzają. Po prostu dziękujemy za wspólnie przeżyty rok w jakim takim zdrowiu – mówi pani Maria, gaździna z Witowa.
Gaździny z Koła Gospodyń Wiejskich z Witowa niedaleko Zakopanego to dziesięć prężnie działających w różnych dziedzinach życia, nie tylko w kuchni, góralek. Wszędzie ich pełno. Przed świętami zdążyły jeszcze zrobić sobie profesjonalną sesję zdjęciową. Fotografie z ich wizerunkami oglądają codziennie tysiące osób, bo wernisaż wystawy zatytułowanej „Folklorem malowane” odbył się w Chochołowskich Termach. Można ją oglądać do końca grudnia 2021 r. – Jesteśmy bardzo szczęśliwe, że doczekałyśmy chwili, w której spoglądamy na wszystkich z poszczególnych zdjęć. Pokazują one czar dawnej góralskiej tradycji. Nasze panie przygotowują masło i zaglądają do wielkiej skrzyni, by znaleźć spódnicę na niedzielę – mówi Kazimiera Bzdyk z Koła Gospodyń Wiejskich z Witowa. Na ponad 20 zdjęciach można zobaczyć gaździny w dawnych strojach regionalnych. Niektóre są ich własne, inne wypożyczyły z Muzeum Tatrzańskiego. – To taka retrospekcja, bo tych strojów praktycznie już nie ma. Ponadto nie wykonuje się już w domach wielu czynności, które pokazujemy na fotografiach – zaznacza Kazimiera Bzdyk. Autorem zdjęć zgromadzonych na wystawie jest zakopiańczyk Bartłomiej Świstek.
Próbować nie można
Gaździny z Witowa robią też wszystko, co w ich mocy, aby tradycje związane z Bożym Narodzeniem na Skalnym Podhalu przetrwały. W kuchni nie mają sobie równych, gotowanie im wychodzi również wtedy, gdy dzielą wspólny piec z teściową. – Nawet chłopy w kuchni są mile widziane. Mój mąż jest wołany, kiedy trzeba mieszać kapustę z grochem, żeby się nie przypaliła. Trzeba też pamiętać, że wszystkie świąteczne potrawy są nieprzyprawione, bo przecież jest post i próbować nie można. Ale za to jak potem smakują, bo głód daje o sobie znać. Bez przypraw, a jakby z najlepszymi przyprawami. Tak to wychodzi! – śmieje się pani Maria. Jej imienniczka z Koła Gospodyń Wiejskich z Witowa dodaje, że obowiązkiem każdej gaździny jest przyniesienie do domu z własnego albo okolicznego ogrodu gałązki jabłoni czy wiśni. – Trzeba to zrobić na wspomnienie św. Łucji w połowie grudnia, aby potem ta gałązka zakwitła – podkreśla gaździna. Góralki z Witowa wspominają czas, kiedy ich babcie zasiadły do stołu wigilijnego. – Wcale nie było tak bogato jak dzisiaj. Skromnie, ale z sercem i miłością, życzliwością. Babcia Agnieszka robiła zupę kminkową, ważyła rzepę, nie było też nigdy ryby – dopowiada pani Maria. – Teraz to człowiek ma wszystkiego pod dostatkiem, ale ja sobie zadaję trud i grzyby zbieram sama. Najlepsze są w sierpniu, w zasadzie na wyciągnięcie ręki w naszych tatrzańskich lasach, ale nie powiem gdzie dokładnie – puszcza oko pani Maria. Góralki zgodnie przyznają, że nie wyobrażają sobie świąt z potrawami przygotowanymi przez firmy cateringowe.
Opłatek dla zwierząt
Jak to u zaradnych górali bywa, nic nie może się zmarnować, stąd wszelkie resztki pokarmów ze stołu wigilijnego odkładane są do specjalnego garnka, który zanosi się zwierzętom. – Nawet do jedzenia wkłada się kolorowy opłatek. Nie trzeba się dziwić, kiedy pośród białych opłatków jeden jest zielony czy żółty, bo on właśnie jest przeznaczony dla braci św. Franciszka. W niektórych domach to jest nawet taka tradycja, żeby specjalnie niedojadać całej zupy grzybowej czy ryby, by oddać więcej zwierzętom – dodaje pani Kazia. Gaździny pamiętają czasy, kiedy choinka nie stała gdzieś na środku salonu, ale była zawieszona u sufitu. Choć teraz odchodzi się od tej tradycji, za to inna jest cały czas pielęgnowana. – Z jodły robi się podłaźniczki – gałązki w kształcie krzyża. Wiesza się je nad drzwiami każdego góralskiego domu. Dawniej podłaźniczka była ozdobą świąteczną izby, wierzono, że także chroniła ludzi przed wszelkim złem, przynosiła urodzaj, a domowi dostatek – mówi pani Kazia. W wigilijny wieczór w góralskich domach pamięta się o specjalnych życzeniach. „Na scynście, na zdrowiy, na tom świętom Wiliom” – można usłyszeć od podhalańskich kolędników, którzy po tych słowach obsypują domostwa ziarnami owsa. – Nie sprząta się ich od razu. Niektóre ziarna potrafią przetrwać z nami cały rok. Robiąc porządki przedświąteczne, zawsze za szafą jakieś znajdujemy – cieszy się pani Magda i wierzy, że świadczy to o szczęśliwych domownikach. – U mnie w domu pilnują, żeby tylko jedna osoba odchodziła od stołu w czasie wigilii. Chodzi o to, żeby się nikt – jak to mówimy na Podhalu – nie pominął, czyli żeby wszyscy przeżyli kolejny rok – dopowiada pani Ela. U pani Marii na stole wigilijnym liczy się... pestki z kompotu. – Jak wypadnie ci parzysta liczba, to nie będziesz w życiu sam, jak wyjdzie nieparzysta, to różnie może być – śmieje się góralka.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się