Krakowski dziennikarz i historyk, zajmujący się historia najnowszą, zmarł dziś w wieku 76 lat pod długiej i ciężkiej chorobie.
Jesienią 2015 r. w Bibliotece Jagiellońskiej odbył się huczny jubileusz 50-lecia pracy twórczej Stanisława M. Jankowskiego. "Ponad dwadzieścia książek, kilka tysięcy artykułów publicystycznych, scenariusze słuchowisk radiowych i filmów dokumentalnych, wystawy historyczno-dokumentalne, dwójka wspaniałych dzieci, troje wnucząt i jedna i ta sama żona [Krystyna]" - wyliczał wówczas red. Leszek Mazan, znający jubilata ze wspólnej pracy w "Dzienniku Polskim". Sam jubilat zaś wspominał m.in. kulisy powstawania książki o Janie Karskim: "Mieszkałem u niego w Waszyngtonie prawie dwa miesiące i zapoznawałem się z jego przebogatymi archiwaliami. W Polsce trwała zima, a tam cieszyliśmy się piękną, ciepłą jesienią. Co wieczór siadaliśmy w fotelach i sącząc drinki, snuliśmy opowieści. To znaczy - opowiadał profesor, ja nagrywałem i ewentualnie dopytywałem o rozmaite szczegóły" - wspominał. „Stanisław Maria Jankowski to twór typowo krakowski, a spośród wszystkich produktów, pełnych czerwieni i fruktów/cechę ma Gość wyjątkową, wśród krak-historyków jedną/Nos do szukania tematów i wiedzę - tę niemożebną” - napisał przy tej okazji w wierszowanej laudacji dobry znajomy jubilata dr Mirosław Boruta.
- Wydaje mi się, że jego najpiękniejszą książką, ukoronowaniem jego dorobku pisarskiego, były wydane w 2012 r. przez Wydawnictwo Trio "Dziewczęta w maciejówkach", barwne opowieści przedstawiające piękne i dzielne kobiety walczące o niepodległość a potem jej służące do końca życia - mówi dr Joanna Wieliczka-Szarkowa, historyk, autorka wielu książek na temat najnowszej historii Polski. "Zbierały i dostarczały materiały wywiadowcze. Wykorzystywano niewiasty do przewożenia browningów zakupionych w Moskwie czy Petersburgu. Z wszytą w ubranie »pocztą« docierały do Warszawy, Wiednia, Szwajcarii... Można je było spotkać na froncie, zarówno w pierwszej, jak i w drugiej brygadzie legionowej: w kawalerii, artylerii, służbie sanitarnej, intendenturze, czyli inaczej mówiąc „przy kuchni”. Czasem z tej kuchni lub szpitala przechodziły do służby kurierskiej albo zamiast opatrywać rannych, niosły do okopów skrzynki z amunicją do karabinów maszynowych..." - napisał autor we wstępie do książki.
W grudniu 2012 r. w trakcie prezentacji tej publikacji w Krakowskim Klubie Sportowym wspominał, że temat kobiet - żołnierzy "dopadł" go przypadkiem. Będąc w Bochni usłyszał o miejscowej dziewczynie, która mając kilkanaście lat wstąpiła do legionów i biła się na froncie. Z ciekawości poszedł tym tropem i dokopał się materiałów, które starczyłyby na osobną fascynującą książkę. Olga Stawecka poszła na front, podając się za chłopca-gimnazjalistę. Potem była sanitariuszką, oficerem Ochotniczej Legii Kobiet odznaczonym Krzyżem Walecznych, nieszczęśliwą żoną, wreszcie zakonnicą - serafitką. "Gdy jako s. Eligia zmarła w 1933 r. w Oświęcimiu na gruźlicę w wieku 37 lat, jej współsiostry zakonne były zdumione, gdy na pogrzebie zjawiła się kompania honorowa Wojska Polskiego, a trumnę z czapką wojskową i szablą wzięli na ramiona oficerowie" - mówił Jankowski. Z wdzięcznością wspomina pomoc sióstr serafitek z Krakowa, które udostępniły mu bogate materiały dotyczące biografii s. Eligii. Dzięki temu mógł w miarę pełnie opisać losy tej niezwykłej kobiety, dodać fotografie, z których patrzy osoba o bujnej urodzie.