Naszym mężom łatwiej jest walczyć i bronić ukraińskiej ziemi, gdy wiedzą, że w Polsce jesteśmy bezpieczne. Bo chociaż o nas nie muszą się bać – mówią Ukrainki, które schronienie znalazły w archidiecezji krakowskiej.
Gdy opowiadają o tym, co widziały, nim przekroczyły granicę z Polską, płaczą. – 24 lutego, gdy Rosja zaatakowała nasz kraj, obudziły nas wybuchy. Nie mogłam uwierzyć, że jednak rozpoczęła się wojna. Zaczęłam dzwonić do rodziny, do przyjaciół i wszyscy potwierdzali, że to się dzieje naprawdę. Było jasne, że za chwilę trzeba uciekać – wspomina Ula z Kijowa. Pochodząca z Żytomierza Julia, która pracuje niedaleko Kijowa, dodaje, że podczas gdy inni opuszczali ostrzeliwane już miasta, ona i jej bliscy nie mogli się wydostać, bo nie mieli transportu. W końcu udało się im złapać marszrutkę, czyli autobus, który zgodził się ich zabrać. Kosztowało to 15 tys. hrywien (czyli 6,7 tys. zł; chleb kosztuje ok. 10 hrywien), ale pieniądze nie miały znaczenia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.