Wśród przybyszy z Ukrainy w Krakowie znalazła się także Julia Nowicka, nauczycielka języka polskiego z Żytomierza.
Ma 38 lat. Jest rodowitą żytomierzanką. Na tamtejszym Uniwersytecie im. Iwana Franki ukończyła studia ukrainistyczne i historyczne. Przez kilka lat była tam asystentką w Katedrze Historii Ukrainy. Zajmowała się pracą dydaktyczną i naukową. Jest również absolwentką podyplomowych studiów historycznych na Uniwersytecie Jagiellońskim. – Kraków stał się dla mnie miastem bardzo bliskim – mówi. Przez długi czas działała w polskich organizacjach społecznych w Żytomierzu, będącym jednym z największych ośrodków Polaków w Ukrainie.
Do wybuchu wojny była cenioną nauczycielką języka polskiego w żytomierskiej Szkole Ogólnokształcącej nr 6 oraz tamtejszym Domu Polskim, prowadzonym przez Stowarzyszenie „Wspólnota Polska”. Udzielała także lekcji prywatnych. – Od dawna mam Kartę Polaka, ale do niedawna nie przychodziło mi do głowy, tak jak wielu innym jej posiadaczom, żeby przesiedlić się na stałe do Polski. Moje miejsce jest w Żytomierzu, wśród mojej rodziny, przyjaciół, uczniów i wiernych naszej żytomierskiej wspólnoty rzymskokatolickiej. Jestem parafianką kościoła pw. św. Wacława, lecz uczestniczyłam często także w Mszach św. w konkatedrze pw. św. Zofii i bernardyńskim kościele pw. św. Jana z Dukli – mówi Julia.
Zdecydowała się jednak opuścić swoje miasto i wyjechać tymczasowo do Polski. – Żytomierz nie jest takim spokojnym miejscem, jak by się wydawało. Już na początku agresji rosyjskiej ostrzelano lotnisko wojskowe w naszym mieście. Na początku marca widziałam na własne oczy z mojego mieszkania w bloku, jak w pobliżu nocą ostrzelano rakietami osiedle domków i przy okazji zniszczono część szpitala, w tym oddział położniczy. Ostrzał trwał potem przez cały czas. Tata Józef chodził do pracy, a my z mamą Walentyną siedziałyśmy w schronie pod blokiem, gdzie schodziłyśmy na dźwięk każdego alarmu. Trzymałam się dobrze. Zwróciła się jednak do mnie kuzynka mieszkająca w pobliżu Żytomierza z prośbą, żebym zawiozła jej dzieci do Polski. Odpowiedziałam, że sama tego nie zrobię. 3 marca telefonowały do mnie z Warszawy przyjaciółki z Ukrainy, że następnego dnia przyjedzie do Żytomierza autobus ewakuacyjny, który może zabrać chętne osoby do Warszawy. Jego przyjazd zorganizowała Fundacja „Wolność i Demokracja”. Mama radziła mi, żebym jechała, bo skoro zajęcia w szkole i Domu Polskim są zawieszone, to i tak wiele nie zdziałam. Tata mógłby jechać ze mną, skoro przekroczył już 60 lat, a więc nie podlega restrykcjom wyjazdowym, powiedział jednak, że nie wyjedzie, bo jego praca jest ważna dla miasta. Pracuje w ciepłowni, ogrzewającej 30 proc. miejscowości. Mama zdecydowała się zostać z nim, został także mój brat z żoną i córką. Ja zaś wyjechałam 4 marca z kuzynką i jej dziećmi. W dniu wyjazdu byłyśmy z mamą świadkami ostrzeliwania rakietami rosyjskimi budynku szkoły, który został poważnie zniszczony – opowiada Julia.
Z uczynnością Polaków w kraju spotykała się już wcześniej, w czasie gdy studiowała w Krakowie oraz przyjeżdżała do Warszawy na kursy dla nauczycieli języka polskiego. – Teraz także spotykam się z tym na każdym kroku. W Polsce znalazła się żona mojego kuzyna Helena z dwoma synami, mamą i... małym pieskiem, szpicem o imieniu Fil. Dzięki życzliwym ludziom zamieszkali w Szklarach, w gminie Jerzmanowice-Przeginia – mówi. Jest w dobrej sytuacji, bo zna Kraków jak własną kieszeń. Gościny udzieliła jej mieszkająca tu od lat przyjaciółka z Ukrainy Natalia Podolska, muzykolog, znawczyni twórczości Krzysztofa Pendereckiego.
Julia nie chciała siedzieć bezczynnie. Bardzo szybko rozpoczęła pożyteczną dla siebie i uchodźców pracę w Małopolskim Centrum Doskonalenia Nauczycieli w Krakowie. Pracuje zarówno z nauczycielami ukraińskimi, którzy przyjechali do Polski, jak i z nauczycielami polskimi, którzy mają w swoich szkołach uczniów z Ukrainy. Prowadzenie zajęć ułatwia jej perfekcyjna znajomość języków polskiego, rosyjskiego i ukraińskiego oraz mentalności ukraińskich uczniów. Chce wrócić jednak do siebie, nie tylko ze względu na tęsknotę za rodziną, która pozostała w Żytomierzu, lecz także z poczucia obowiązku. – Na dzień przed wybuchem wojny w Domu Polskim odbyło się kolejne dyktando z języka polskiego. Ze względu na warunki wojenne prace do tej pory nie zostały poddane ocenie. Uczniowie czekają jednak na wyniki. Telefonują do mnie w tej sprawie lub piszą wiadomości za pośrednictwem mediów społecznościowych – mówi Julia.