Fakt, że udało jej się uciec z Irpienia do Polski, jest dla kobiety Bożym cudem. – Gdybym została chociaż dzień dłużej, możliwe, że już bym nie żyła, bo wiem, że rosyjskie czołgi otoczyły mój dom – mówi Ukrainka.
Dzień 24 lutego miała zaplanowany jak każdy inny: o godz. 7.30 rano Msza św. w katolickiej katedrze św. Aleksandra w Kijowie, gdzie była organistką, potem praca, znowu Msza w katedrze i wieczór spędzony z córką, 14-letnią Dianą. 25 lutego chciała z kolei jechać na warsztaty muzyczne, które w klasztorze oo. dominikanów w Kijowie miał poprowadzić krakowski kompozytor Paweł Bębenek. – W ten pamiętny czwartek o 5.00 rano obudziło mnie coś, czego nie potrafiłam zrozumieć. Huk był potworny. W telefonie zobaczyłam, że wszyscy już piszą, iż zaczęła się wojna, ale do mnie to nie docierało – wspomina. Na ulicach cichego i spokojnego o tak wczesnej porze Irpienia panował zgiełk – sznur samochodów próbował wyjechać w stronę Kijowa, a w oknach mieszkań widać było rodziny gotowe do ucieczki – z dziećmi na rękach i z walizkami. – My nie miałyśmy ani auta, ani dokąd pójść. Walizkę, owszem, miałam przygotowaną, ale na warsztaty z Pawłem Bębenkiem. Była pełna nut. Nie wiedziałam, co mam zrobić – opowiada Iryna.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.