Siostry benedyktynki ze Staniątek proszą o pomoc

Od początku wojny w Ukrainie w ich klasztorze schronienie znalazło ok. 70 osób. Kończą się jednak zapasy żywności i środków czystości. Potrzebne są też inne rzeczy.

Klasztor w Staniątkach jest najstarszym opactwem benedyktynek w Polsce - liczy ponad 800.lat. Do niedawna słynął z tego, iż był oazą ciszy i spokoju, czyli miejscem, w którym można było dotknąć sacrum. Był także znany z powodu przechowywanych tutaj unikatowych zbiorów uznanych za dziedzictwo narodowe.

Siostry (jest ich 9, wszystkie są starsze wiekiem) zawsze same pracowały na swoje utrzymanie i choć czasem było ciężko, to - z pomocą dobrych ludzi - dawały radę odpłacając się darczyńcom dobrym słowem i modlitwą w powierzanych im intencjach. Gdy 24 lutego Rosja zaatakowała Ukrainę, mniszki wrażliwe na cudze nieszczęście nie pozostały obojętne na dramat, który dosięgnął naszych sąsiadów i nie zawahały się przyjąć pod swój dach uchodźców. W efekcie już dwa dni później, w sobotę 26 lutego, w klasztorze słychać było zarówno płacz, jak i gaworzenie dzieci, których mamy zdecydowały się natychmiast opuścić ojczyznę, by ratować życie swoje i swoich pociech.

Od samego początku siostry wspiera zastęp wolontariuszy, na czele z Anną Front. - Najmłodsze dziecko ma 8 miesięcy, a najstarsza pani - ponad 80 lat - mówi A. Frost i dodaje, że Ukrainki chcą albo przeczekać w Polsce czas wojny, by potem wrócić do domu, albo tutaj rozpocząć nowe życie. - Wszystko przeżywamy razem z nimi. Udało nam się zorganizować dla nich naukę języka polskiego (robią to wolontariusze ze Staniątek i Zakrzowa), a dzieci chodzą do szkoły. Dlatego mamy tych starszych mogły podjąć pracę, jednak mamy mniejszych dzieci cały czas są z nimi. Pomagamy im załatwiać formalności i zasiłki, staramy się, żeby miały namiastkę tego, co miały w domu - wylicza Anna Front.

Matka Stefania Polkowska, ksieni opactwa, nie kryje wdzięczności wolontariuszom za ogrom pracy, jaki wykonują, bo bez ich pomocy mniszki same nie dałyby rady pomóc Ukrainkom. Siostry są też wdzięczne wszystkim, którzy w jakikolwiek sposób włączyli się w tę wielką akcję pomocy, a zwłaszcza tym, którzy przynosili (i przynoszą) najróżniejsze dary.

Problem w tym, że tych darów jest dużo mniej, niż było, a zapasy topnieją, bo potrzeby nie maleją. Nakarmienie 70 osób i utrzymanie opactwa (czyli opłacanie wszystkich rachunków) jest w tej sytuacji wielkim wyzwaniem.

- Potrzeba dużo wody mineralnej. Niezbędna jest także podstawowa żywność: kasze, fasola, cebula, kapusta, cukier, jogurty, sery, masło, wędliny, parówki, owoce. Przydadzą się również proszki do prania i papier toaletowy, a ze środków higienicznych - wszystko, co konieczne jest dla mam i dzieci. Ucieszyłybyśmy się też, gdyby znaleźli się dobrzy ludzie chcący ufundować huśtawki do naszego ogrodu, ławki, parasole oraz kosiarkę bębnową. Panie chcą pomagać przy koszeniu trawy, ale mamy zwierzęta hodowlane, które żywią się trawą i są miejsca, gdzie ona musi być wyższa - tłumaczy m. Stefania.

Każdy, kto chciałby wspomóc siostry w pomocy uchodźcom, szczegóły, jak można to zrobić, znajdzie na profilu opactwa na Facebooku, jak również dzwoniąc pod numery (12) 281 80 58 oraz 507 677 825 (m. Stefania).

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..