– Dziś chodzę w cudownym blasku Bożego światła – mówi, nie kryjąc wzruszenia, 40-letni Marek, człowiek po przejściach. Historia jego dzieciństwa i młodości jest tak mroczna, że aż przerażająca.
Marek jest najstarszy z pięciorga rodzeństwa. – Odkąd sięgam pamięcią, w domu był chłód. Dosłownie i w przenośni. Było zimno, bo brakowało pieniędzy na ogrzewanie. Paliliśmy w kaflowych piecach gałęziami, które trzeba było przynosić z lasu. Ten obowiązek spadł na mnie, gdy skończyłem 10 lat. Ale najgorsze było to, że w domu nie było ciepła miłości. Jak mogło być inaczej, skoro ojciec był alkoholikiem, a matka, bojąc się go, nie potrafiła nas obronić ani też odejść od niego? – zastanawia się Marek. Mama starała się jednak ze wszystkich sił stawić czoła trudnościom życia. – Pracowała, ile mogła. To ona utrzymywała cały dom. Ojciec zarabiał pieniądze, ale większość z nich wydawał na alkohol – wspomina i dodaje, że wszystko to sprawiło, iż swoje dzieciństwo i młodość może porównać tylko z mroźną zimą, szalejącymi wichrami i zamiecią śnieżną. Nie spodziewał się wtedy, że kiedyś będzie szczęśliwy. – A tak się stało. Moja żona jest najwspanialszą kobietą na świecie, mamy troje cudownych dzieci. Zawdzięczam to Maryi – podkreśla.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.