Mieszkańcy tego domu nie są rodziną, ale tworzą rodzinne relacje. Celebrują codzienność, uczą się cieszyć ze zwyczajnych rzeczy i świętować ważne wydarzenia.
Pani Wanda, czyli ta, co nie chciała Niemca – jak dodaje z uśmiechem – ma już ponad 90 lat, dziewięcioro prawnuków, a w maju spodziewa się praprawnuczki.
Jest nowe życie, to jest i radość. Pochodzi ze Świątnik Górnych. Jak opowiada, w 1384 roku Jadwiga wraz z orszakiem zmierzała w kierunku Krakowa z Węgier i zatrzymała się w osadzie, która jeszcze wtedy nie miała nazwy, i stąd właśnie po raz pierwszy ujrzała Kraków. Królewna wyraziła chęć przenocowania w osadzie, którą określiła jako „górkę”. Dzięki swojej gościnności mieszkańcy otrzymali przywilej obsługi katedry na Wawelu. Pani Wanda bardzo to podkreśla. Mieszka w Krakowie, ale Świątniki są głęboko w jej sercu.
Dziś jest pacjentką Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego w Zatorze. Żyje, jak sama mówi, pomalutku. Czego sobie życzy? – O, kochana! Żebym całą rodzinę miała koło siebie, ale jest to niemożliwe, bo rozproszeni po kraju i świecie – ubolewa. Tęskni, ale godzi się z sytuacją, bo tak ułożyło się życie. – Bogu dziękuję za to, co mam. Pokoju trzeba i akceptacji – dodaje.
Lubi wracać wspomnieniami do czasów okupacyjnych. Mroczny okres historii był dla niej… najlepszym czasem dzieciństwa. – Najpiękniej było, jak żyli dziadziuś z babcią. W Świątnikach mieli dom, małe gospodarstwo, dziadek prowadził sklep. Pamiętam, jak wczas rano przychodziła babcia z garnuszkiem świeżego mleka prosto od krowy. Piłam je szybko i szłam do dziadka do sklepu. A od niego dostawałam szklankę soku z pomarańczy – rozrzewnia się starsza pani.
Budowanie relacji
Pod dachem ośrodka Caritas w Zatorze znajduje się nie tylko ZOL, gdzie leczą się pacjenci w różnym wieku, szczególnie starsi, na rehabilitację ruchową. Jest także DPS, gdzie kilkadziesiąt osób z niepełnosprawnością intelektualną tutaj znalazło swój dom.
– Ten ośrodek został powołany do służby drugiemu człowiekowi. Im dłużej tu pracuję, tym lepiej rozumiem, że służba rozumiana jako wsparcie, towarzyszenie, opieka, a przede wszystkim budowanie kontaktu i relacji z drugim człowiekiem jest naszą najistotniejszą wartością – opowiada Katarzyna Wiśniewska, która jest psychologiem w zatorskim Domu Pomocy Społecznej.
Dlaczego relacje są tak ważne? Bliskości drugiego człowieka potrzebujemy wszyscy, ale dla ludzi zranionych przez życie jest jak lekarstwo. – W naszym DPS mieszkają osoby, które z racji niepełnosprawności intelektualnej, ograniczeń z niej wynikających i braku niezbędnej opieki nie mogły zostać w swoim środowisku zamieszkania. Z różnych względów. W ich historię często wpisane są zranienia psychiczne, fizyczne, odrzucenie i zachwiane poczucie bezpieczeństwa. Naszym głównym wyzwaniem jest tworzenie domu, miejsca dobrego życia dla naszych podopiecznych – dodaje.
Wsparcia w codziennośc udzielają im m.in. psycholog, terapeuci socjalni, kapelan. Każdy z mieszkańców ma swojego opiekuna pierwszego kontaktu, człowieka bliskiego jak mama czy ciocia. W założeniu jest to osoba będąca najbliżej spraw podopiecznego. – Ma próbować budować relację, bliskość, dawać poczucie bezpieczeństwa, które często u naszych mieszkańców było naruszone w przeszłości – wyjaśnia K. Wiśniewska. Oprócz tego bowiem, że domownicy ośrodka są niepełnosprawni, niosą ciężar porzucenia przez najbliższych, niedającej się opisać samotności, różnych traum, doświadczenia przemocy fizycznej, psychicznej, seksualnej. – W codzienność wnoszą dużo emocjonalnych trudów, komunikują ważne potrzeby, szukają bliskości i twierdzą, że z chwilą zamieszkania u nas zaczęło się dla nich nowe życie – podkreśla psycholog.
Relacje tworzone przez lata w ośrodku mają przypominać te, które panują w rodzinach. Miłość i troska to nadrzędne wartości. – Kiedy opiekuna nie ma w pracy, kiedy choruje czy wyjeżdża, nasi mieszkańcy martwią się o niego, dopytują, czy wróci, chcą wiedzieć, co się z nim dzieje. To naturalne, że ludzie, którzy doświadczyli odrzucenia, teraz potrzebują poczucia stałości i bezpieczeństwa – komentuje Katarzyna Wiśniewska.
Co to jest dom?
Takich sytuacji, które pokazują, że Dom Pomocy Społecznej w Zatorze jest ważny i daje nadzieję na normalne życie mimo trudnych okoliczności, jest wiele. Pani Katarzyna przytacza słowa jednego z mężczyzn, który zakotwiczył się w zatorskim domu po tym, jak przeszedł przez kilka różnych ośrodków. „To nie zakład, tylko dom” – lubi powtarzać. – Kiedy słyszymy takie słowa, umacniamy się w przekonaniu, że trwanie w tym domu i nasze wysiłki są ważne – opowiada psycholog.
Pracownicy w zatorskim ZOL i DPS dzielą się troską o podopiecznych, tworzą plany wsparcia, rozmawiają o tym, jak pomagać lepiej i owocniej. W ten sposób łatwiej jest uporać się z sytuacjami, które są po ludzku trudne, czasem wywołują poczucie bezradności. Opiekunowie robią wszystko, by osoby z niepełnosprawnością intelektualną mogły doświadczyć zwyczajnej radości życia, rozwinąć swoje talenty, odkryć zasoby. Jak Benia i Terenia, siostry, które mają trudną historię, ale próbują nazywać to, co je spotyka, otwierają się i odzyskują poczucie bezpieczeństwa. Pięknie haftują, ich prace można podziwiać wyeksponowane na korytarzach domu. Bernatka i Michał hodują rybki. A Boguś jest fotografem i robi piękne zdjęcia. Ma na koncie już kilka wystaw. Ludwik, który z benedyktyńską cierpliwością układa przez kilkanaście miesięcy obrazy z puzzli. – Rozwijanie talentów wzmacnia. Ci ludzie mają wiele darów, którymi mogą i chcą się dzielić, o ile czują się bezpieczni i akceptowani – podkreśla K. Wiśniewska.
Ważne są stałość kontaktów, szacunek, życzliwość i zdolność słuchania. W relacjach z osobami niepełnosprawnymi intelektualnie liczą się umiejętność dotrzymywania słowa i uczciwość. Jak w rodzinie mieszkańcy celebrują codzienność, uczą się cieszyć ze zwyczajnych rzeczy i świętować ważne wydarzenia.
Chrystus w cierpiących
– Co człowiek, to inna historia. Ludzie, którzy wcześnie stracili rodziców, nigdy nie zaznali tego, co najistotniejsze. Ich poczucie wartości i ważności jest naruszone. Tutaj nieco się odbudowuje – ocenia psycholog. Mają nadzieję na stałość, chcą wierzyć, że nikt nigdy już ich nie opuści. Pielęgnują swoje plany i marzenia, pragną prowadzić po prostu dobre życie.
W tym kontekście trudno się dziwić, że święta są niełatwym czasem. Kojarzone powszechnie z ciepłem rodzinnego domu, u podopiecznych przywołują niechciane wspomnienia. Niektórzy pamiętają swoje domy i wiedzą, co utracili. Inni nie chcą pamiętać, bo to bolesne przeżycia. Pracownicy i wolontariusze domu robią wtedy wszystko, by stworzyć klimat ciepła i bliskości.
Nie jest to łatwe, bo zarówno mieszkańcy DPS, jak i pacjenci ZOL zwłaszcza w czasie świątecznym opłakują stare i całkiem świeże straty. Jak pan Bolek, który pożegnał niedawno mamę. Podobnie jak on była tu pacjentką. Mężczyzna bardzo sobie ceni fakt, że mógł być z nią do końca. – Była w ciężkim stanie, bez kontaktu, ale byliśmy tu razem i mogliśmy spotykać się na co dzień – opowiada mężczyzna. Mama miała 89 lat. Coraz więcej czasu spędzała na wózku inwalidzkim, potem już traciła świadomość, przestała jeść i mówić. Tylko patrzyła. – Głaskałem ją, a ona tylko spoglądała na mnie – wspomina ze ściśniętym gardłem pan Bolek. Pociechę przynosi mu myśl, że mama jest już w domu Pana, patrzy na niego z góry i czuwa. Już jest spokojna i nie cierpi.
Zaglądamy do sali, w której kończy się właśnie spotkanie kapelana z kilkoma pacjentami Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego.
– Kazio ma problemy z pamięcią, dlatego napisaliśmy tutaj, który jest rok, żeby nie pytał co chwilę. Gdyby go pani zapytała, czy żona go odwiedza, też nie potrafiłby powiedzieć. A odwiedza go regularnie. Kaziu, ile ty masz dzieci? – pyta ks. Zbigniew Medoń.
– Dwójkę chyba. Kasia i Tomek.
– A masz wnuki?
– Chyba jeszcze nie…?
– Masz wnuczkę, ale nie pamiętasz.
Kazio ma niesamowitą pamięć do krzyżówek, jest oczytany, dużo wie. Nie powie jednak, co dziś było na obiad i czy wypił już kawę z księdzem kapelanem. Gdy kapłan o tym opowiada, mężczyzna uśmiecha się lekko. Uwielbia z nim przebywać pani Jasia. Wciąż myśli o domu i o swoim mężu, ale wspiera ją obecność innych pacjentów i kapłana. – Pani Jasia uwielbia przyrodę i kwiaty. Uczę się przy niej nazw roślin. Zachwyca się naszym ogrodem – opowiada ksiądz.
Dla dyrektora ośrodka ks. Rafała Buzały każdy dzień jest wyzwaniem, przynosi zaskoczenia. Zaprzątnięty remontami, planami koniecznej rozbudowy i rosnącymi cenami stara się pamiętać, komu służy, że to człowiek jest najważniejszy, a nie problemy administracyjne. Mieszkańcy domu są dla niego źródłem radości, choć nierzadko zdarzają się trudne sytuacje. – Naprawdę spotykam w nich cierpiącego Chrystusa – podkreśla. Jak dodaje, nie jest to praca od–do. Nie da się tutaj być na pół gwizdka. – Pomodliłam się wczoraj za ciebie – informuje go w pracowni terapeutycznej Basia, jedna z mieszkanek domu.•
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się