– Jeśli Rosjanie zdobędą Bachmut, będzie to oznaczało, że przełamali front. I pójdą dalej – nie tylko w głąb naszego kraju, ale też będą sobie otwierać drzwi do Europy – nie mają wątpliwości Yulia i Inna, bliźniaczki, które każdego dnia na krakowskim Rynku Głównym zbierają pieniądze na wsparcie ukraińskiej armii.
Przy pomniku Adama Mickiewicza hymny Ukrainy, Polski, a czasem także wolnej Białorusi (hymn wykonywany przez Białorusinów sprzeciwiających się reżimowi Aleksandra Łukaszenki) rozbrzmiewają dwa razy dziennie – o godz. 12 i 19.30. Są częścią manifestacji „NATO close the sky”, prowadzonej w tym miejscu nieprzerwanie od momentu rozpoczęcia rosyjskiej inwazji na Ukrainę. – Nie chodzi już o dosłowne zamknięcie nieba nad Ukrainą przez siły NATO, bo jest jasne, że tak się nie stanie. Prosimy natomiast, by państwa Zachodu wspierały nas w walce z okupantem, zaostrzając sankcje przeciwko Rosji oraz przekazując nam broń i sprzęt, dzięki którym sami będziemy mogli strzec naszego nieba, strącać rosyjskie rakiety, co pomoże przeżyć obywatelom Ukrainy – mówią Yulia i Inna.
W ten protest zaangażowane są od wielu miesięcy (w Krakowie zamieszkały jeszcze przed wybuchem wojny, kończyły tu studia, teraz obie pracują), a odkąd dowiedziały się, że ich tata wstąpił do armii, w akcję wkładały całe swoje siły i serce. Teraz, po jego śmierci, działalności nie przerywają, bo chcą ocalić życie innych żołnierzy. Pod Bachmutem w ostatnich tygodniach ginie ich zbyt wielu.
Nie zapominajcie o nas
Tata bliźniaczek nie musiał iść do wojska – wiek zwalniał go z tego obowiązku. Dwukrotnie został nawet odesłany do domu, gdy zgłosił się do armii jako ochotnik. Dopiero za trzecim razem przyjęto go na przeszkolenie wojskowe, po którym służył pod Kijowem, broniąc sieci telekomunikacyjnych i informatycznych. W końcu został przekierowany pod Bachmut. – Chciał walczyć, żebyśmy mogły żyć w wolnym kraju. Wiedziałyśmy, że tam jest strasznie, ale nie chciał nam mówić wszystkiego. Czuł, że stamtąd nie wróci – kilka tygodni przed śmiercią powiedział, gdzie chce zostać pochowany, bo nie wie, czy przetrwa kolejny dzień. Dopiero gdy zginął, dowiedziałyśmy się, w jakich warunkach przyszło mu tam żyć – płacze Yulia.
By wspomóc obrońców Ukrainy, bliźniaczki założyły też zbiórkę w internecie, dzięki której kupują dla żołnierzy to, czego najbardziej potrzebują: okulary noktowizyjne, hełmy, odzież taktyczną, ciepłe ubrania, śpiwory, żywność, stazy taktyczne, słuchawki taktyczne, a nawet drony, choć te kosztują bardzo dużo. – Ta pomoc jest przeznaczona nie tylko dla walczących na pierwszej linii frontu, ale też dla każdego, kto o nią prosi – odpowiadamy na konkretne prośby i cieszymy się, wiedząc, że przesyłka dotarła na miejsce. Nie zawsze jest to oczywiste, bo bywa, że aby ją odebrać, żołnierze muszą iść kilka kilometrów, i to pod nieustającym ostrzałem – zaznacza Inna i dodaje, że z zebranych pieniędzy rozliczają się publicznie, co do złotówki, bo każda jest wydawana na właściwy cel.
– Jadąc na pogrzeb taty, widziałyśmy ogrom zniszczeń dokonanych przez Rosjan i po raz pierwszy słyszałyśmy dźwięk alarmu przeciwlotniczego. Niestety, o wielu atakach w mediach już się nie mówi – np. o czterech rakietach, które spadły na przystanek nieopodal naszego domu, albo o bombach, które zostały zrzucone na pociąg, gdzie mogli być cywile – opowiadają siostry. Tym, co w ostatnim czasie dodatkowo je smuci, jest fakt, że wielu uchodźców powoli zdaje się zapominać o wojnie, jaka trwa w ich ojczyźnie, i nie wspiera jej w walce. – Także coraz mniej Polaków czyta informacje na ten temat, dlatego podczas naszej codziennej manifestacji mówimy przechodniom o tym, co aktualnie dzieje się w Ukrainie. Przecież tam cały czas giną ludzie – rosyjscy żołnierze często odcinają swoim ofiarom uszy, kończyny, głowę, a potem wysyłają taki film do kontaktów, które ta osoba miała w telefonie. Wierzymy, że gdyby każdy człowiek zrobił choćby małą rzecz, by nam pomóc, to ten koszmar szybciej by się skończył – pokonaniem Rosji – przekonuje Yulia.
Problem w tym, że i w Krakowie coraz mocniej dochodzi do głosu kremlowska propaganda, która głosi m.in., by nie pomagać Ukrainie poprzez dostawy broni, „doprowadzając w ten sposób do zawarcia pokoju”. – Dla żołnierzy walczących za Ukrainę jest jasne, że jeśli przegramy, to na naszym kraju się nie skończy, bo na celowniku Rosji są Finlandia, Mołdawia i Polska. Przecież Putin cały czas angażuje się w podsycanie konfliktów w różnych częściach świata, a obecnie najmocniej robi to w krajach, które są najbliżej Ukrainy – tłumaczy Inna.
„Ukrainizacja” to kłamstwo
Celem manifestacji „NATO close the sky” jest więc też zdemaskowanie kłamstw szerzonych przez Rosję, pośród których najczęściej słychać hasła (powtarzane m.in. przez jedno z polskich ugrupowań politycznych), że „to nie nasza wojna” oraz „Stop ukrainizacji Polski”. – O jakiej ukrainizacji mówimy, skoro my robimy wszystko, by móc wrócić do domu – bezpiecznego, wolnego i niepodległego? W większości nie chcemy zostawać w Polsce (ani w innych krajach), choć jesteśmy wdzięczne za dane nam schronienie i potrafimy już nawet zaśpiewać hymn Polski (wielu Polaków nie zna wszystkich zwrotek!), ale co dom, to dom. Za nim tęsknimy, bo w sercu mamy Ukrainę – mówią Yulia i Inna, a ich kolega Andrzej dodaje, że aby powrót był możliwy, najpierw trzeba zdobywać broń dla walczących. – Dlatego jestem teraz tutaj, a nie na froncie, bo pustymi rękami nie powstrzymamy wroga. A o tym, w co wierzy ten wróg, najlepiej świadczy coś, co znaleźliśmy w plecaku rosyjskiego żołnierza. To „modlitwa”, by Bóg pobłogosławił ich broń do zabijania – opowiada Andrzej.
Do wolnego kraju chce też wrócić Natalia Samus, malarka i fotografka, która swoje prace ukazujące dramat wojny prezentowała podczas niedawnych manifestacji na Rynku Głównym. Przygotowuje również wystawę „Straszny rok dla mojego kraju”, którą w czerwcu będzie można zobaczyć w Krakowie. – Po wybuchu wojny 1,5 miesiąca spędziłam w Charkowie, w piwnicy. Później zostałam wolontariuszką – chodziłam na posterunki, nosząc jedzenie żołnierzom i pomagając w punktach, gdzie można było oddawać dla nich krew. W końcu mąż przekonał mnie, abym wywiozła naszego syna do Polski i od tego momentu podróżuję między Krakowem a Ukrainą, gdzie wciąż pomagam – opowiada.
W styczniu była np. na froncie w Kupiańsku, gdzie przeszła pełne szkolenie wojskowe i dokumentowała codzienność żołnierzy. Dostała tam nawet nagrodę za odwagę, bo uczestniczyła w akcji gaszenia pożaru po uderzeniu bomby. Z kolei w lutym, gdy była w Charkowie, „przerobiła” aż 15 ostrzałów w 10 minut. Czego dziś, będąc w Krakowie, boi się najbardziej? – By Kupiańsk nie stał się drugim Bachmutem, bo tam też toczą się ciężkie walki, a żołnierze potrzebują wsparcia – mówi Natalia. – Bachmut to piekło, z którego uciekłem wraz z rodziną – dodaje 14-letni Nazar.
Stand with Ukraine
Chłopiec tam właśnie się wychował, a pod okupacją spędził kilka miesięcy. Do Krakowa dotarł na początku tego roku. – Gdy jeszcze byliśmy w Bachmucie, alarmy rozlegały się co kilka minut, a w ciągu dnia było nawet 20 ostrzałów. Wagnerowcy byli wszędzie i wywozili ludzi w głąb Rosji – opowiada Nazar i drżącą ręką pokazuje filmy, które ma w telefonie. Widać na nich, jak po mieście, które dziś jest już tylko jednym wielkim gruzowiskiem, jeżdżą rosyjskie czołgi, a wszędzie unoszą się słupy dymu. – Choć to wydaje się nieprawdopodobne, mieszkańcy Bachmutu wciąż tam są – zaznacza, a Yulia wyjaśnia, że zostali zarówno ci, którzy nie uciekli, uważając, że ich życie i tak już się skończyło i chcą umrzeć u siebie, jak i ci, którzy przeszli na stronę wroga i podają im pozycje Ukraińców. – Wykorzystują do tego nawet dzieci. Kiedyś przyszły one do samochodu z pomocą humanitarną i dopiero gdy poszły, żołnierze zorientowali się, że nie sprawdzili ich telefonów. Podjęli szybką decyzję, by zmienić miejsce. To było słuszne działanie, bo chwilę później spadły tam bomby – opowiada Yulia.
Podczas manifestacji przy pomniku Mickiewicza trudno również nie zauważyć małej Valerii. Choć dziewczynka ma zaledwie 13 lat, uderza w niej mądrość dorosłego człowieka. Mieszkała nieopodal elektrowni atomowej w Zaporożu i pod okupacją spędziła trzy miesiące. Widziała pomordowanych ludzi. – By wyjść z domu, trzeba było mieć na ramieniu białą opaskę, ale i tak Rosjanie do nas strzelali. Byli tuż za naszym płotem – wspomina. Jak to się stało, że przeżyła? – Wśród żołnierzy wroga byli zarówno bezwzględni mordercy, jak i ludzie, którzy mówili, że myśleli, iż jadą na front, a trafili na wojnę. Nie chcieli zabijać. Do naszego domu zaczęli przychodzić, by się umyć, przynosząc nam w zamian jedzenie, a potem pomogli nam wyjechać – opowiada. O tym, czego doświadczyła, stara się zbyt często nie myśleć. Mówi też, że uchodźcom bardzo jest potrzebna fachowa pomoc psychologiczna. – Niech żyje wolna Polska! Niech żyje wolna Ukraina! Stand with Ukraine! – skanduje po chwili i zaczyna śpiewać ukraińską pieśń. Głos ma bardzo ładny – jasny i bardzo dźwięczny.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się