Ile kilogramów pożywienia zjada dorosły jeleń? Dlaczego na lotniskach pracują sokolnicy? Z jakiego powodu świstaki lubią leżeć na rozgrzanych kamieniach? Odpowiedzi na te pytania można znaleźć w cieniu Śpiącego Rycerza.
Do odkrywania tajemnic górskich zwierząt zapraszają m.in. Lubo, Szron, Halny, Limba, Lucek, Czareczka, Paputka, Bruno, Maniek, Tupi i Tupitu. To imiona tylko niektórych zwierząt, które można obserwować w zakopiańskim Tatrzańskim Parku Edukacyjnym, a później dostrzec ich „krewnych” na tatrzańskich szlakach, choć... nie tylko.
Uratowane i hodowlane
– Od samego początku to miejsce miało dostarczać niezapomnianych wrażeń zarówno dzieciom, jak i dorosłym, stając się szczególnym punktem na mapie Podhala – mówi Jarosław Sitarz, pomysłodawca parku, który powinien odwiedzić każdy turysta przed wejściem na teren Tatrzańskiego Parku Narodowego.
Pomysł na takie przedsięwzięcie zrodził się 15 lat temu, choć wtedy pierwsi zwiedzający mogli podziwiać jedynie odbywające się tutaj pokazy sokolnicze. Później, przez ok. 5 lat, trwały prace nad tym, by oferta parku mogła stać się jeszcze bardziej atrakcyjna. Drugie otwarcie przyniosło spotkania z przyrodą prowadzone przez znawcę flory i fauny Podhala, a 5 lat temu park po raz trzeci otworzył się dla gości. Ten sezon rozpoczyna, proponując nie tylko autorskie prelekcje (prowadzą je opiekunowie poszczególnych gatunków zwierząt), ale także (we współpracy z TPN i EduTatry.pl) udział w dwóch projektach, adresowanych zarówno do dzieci, jak i do całych rodzin i grup zorganizowanych. Pierwszy to Tatrzańska Szkoła w Przyrodzie, a drugi to Tatrzańska Przygoda.
– Na razie mamy zagospodarowane 1,5 ha terenu, ale to dopiero zaczątek tego, co chcemy stworzyć – w planach jest powiększenie parku (którego nie wolno mylić z zoo!) o kolejnych 5 ha. Najważniejsze jest bowiem to, by nasze zwierzęta (pochodzące z hodowli lub uratowane – m.in. z farm futerkowych, które już nie mogą wrócić do natury, bo same by sobie tam nie poradziły) miały jak najlepsze warunki do życia – tłumaczy J. Sitarz i dodaje, że wiedza, którą można zdobyć w parku, nie jest encyklopedyczna. Ma być przyjazna dla każdego i uczyć szacunku do natury. – Nasi pracownicy o swoich podopiecznych mogą opowiadać godzinami – zapewnia.
Królowie nieba
Wchodzących do świata tatrzańskiej przyrody wita istny kalejdoskop dźwięków: słychać pomruki, pohukiwania, wrzaski, a nawet świsty lub – jak kto woli – gwizdy. Wiele z tych odgłosów wydają drapieżne ptaki zamieszkujące przestronne woliery. Niektóre z nich próbują nawet zaczepiać gości – tak, jak puchacz europejski, który zdaje się przyciągać i prześwietlać każdego bystrymi, pomarańczowymi oczami. Nieopodal są też płomykówka, myszołów, myszołowiec towarzyski, raróg górski, pustułka, sokół wędrowny oraz orzeł stepowy.
– W Polsce coraz trudniej spotkać puchacza, bo nie sprzyja mu działalność człowieka, czyli wycinka drzew. Zostało już tylko ok. 80 par lęgowych – zaznacza Piotr Matusiak, sokolnik z 14-letnim doświadczeniem. – Nasi goście często myślą, że drapieżne ptaki powinny cały dzień latać, i że za dużo tutaj siedzą. A drapieżniki stają się aktywne dopiero wtedy, gdy czują głód. Gdy są najedzone, odpoczywają i trawią – tłumaczy i prezentuje sokoła, z którym pracuje. Tak zwane „układanie” go było czasochłonnym zajęciem. – Układanie różni się od tresury, bo ta często uczy nienaturalnych zachowań (np. w cyrku), a sokolnicy wykorzystują naturalne instynkty ptaka, czyli chęć zdobycia łatwego pożywienia i kojarzenia naszej rękawicy ze znajdującą się w niej jadalną nagrodą – wyjaśnia. – Gdy sokół dorośnie, potrafi osiągnąć prędkość 390 km/h. Jest niczym żywy pocisk, a pikując w dół, gdy już wypatrzy zdobycz („zoomuje” ją z odległości 3 km, a jego kąt widzenia wynosi aż 160 stopni!), wytrzymuje przeciążenia wysokości dzięki... czarnemu pigmentowi, który znajduje się w jego piórach – opowiada sokolnik. Co ciekawe, gdyby karmić sokoła mięsem z supermarketu, najpewniej padłby po kilku tygodniach, bo takie kurczaki nie mają już zbyt wielu wartości odżywczych. Musi dostawać martwe myszy, jednodniowe kurczaki, przepiórki albo specjalną karmę, którą trzeba ważyć, by ptak zbytnio nie przytył. – Obecnie sokolnicy pracują nie tylko w takich miejscach jak TPE, przygotowując pokazy, ale jesteśmy też wynajmowani do pilnowania upraw owoców przed szpakami (widząc drapieżniki, szpak nie zbliży się do wiśni czy plantacji borówki amerykańskiej). Jesteśmy też obecni na wszystkich europejskich lotniskach, wypuszczając sokoły przed startem i lądowaniem samolotu. Chodzi o to, by odstraszyć małe ptaki, które mogłyby wpaść do silnika i spowodować katastrofę – tłumaczy P. Matusiak.
Sreberek nie zawijają...
Ulubieńcem gości TPE jest też jeleń szlachetny. Lubo, bo tak ma na imię, lubi kłaść łeb na ramieniu człowieka, prosić wzrokiem, by go głaskać, a w chłodniejsze dni oddechem grzać dłonie. – U nas można to zrobić bezpiecznie i poczuć, jak ciepłe jest jego poroże (dzięki solidnemu ukrwieniu), ale nigdy nie próbujmy zbliżać się do jelenia spotkanego na szlaku. To nie jest zabawka, ale dzikie zwierzę i może nas kopnąć lub zaatakować w inny sposób. Takie sytuacje wiele razy miały miejsce np. nad Morskim Okiem, gdy nieroztropni turyści chcieli sobie zrobić zdjęcie z jeleniem albo posadzić na jego grzbiecie dziecko – przestrzega Monika Szymusiak, opiekunka ssaków kopytnych (oprócz jelenia w parku mieszkają też daniele, owce i kozy). – Dorosły jeleń osiąga wagę nawet 300 kg, z czego podczas jesiennego rykowiska traci od 10 do nawet 20 proc., bo cały czas jest aktywny fizycznie i je dużo mniej. Z kolei gdy rośnie mu poroże, pochłania około 20 kg pożywienia dziennie – opowiada. Monika wskazuje też na błąd, który często popełniają turyści podczas wiosennych górskich wędrówek. Bywa, że zbaczając ze szlaku (tego też robić nie wolno!) i spotykając młode jelenie czy sarny, dotykają ich, robiąc zdjęcia (gdy matka wróci i wyczuje zapach człowieka, odtrąci swoje dziecko), lub zabierają, myśląc, że matka je porzuciła (a tak naprawdę poszła po pożywienie). – W obu przypadkach skazujemy te młode na śmierć – podkreśla.
Prawdziwymi gwiazdami parku są zaś świstaki. – W Polsce nie prowadzi się ich hodowli, dlatego nie mamy świstaka tatrzańskiego, tylko alpejskiego (różnią się nieco genotypem i budową czaszki) – mówi Katarzyna Diakiewicz, która o tych sympatycznych zwierzętach wie wszystko, bo opiekuje się nimi od 6 lat. Ich wybieg położony jest najbardziej malowniczo – z jednej strony widać Wielką Krokiew, a z drugiej – Śpiącego Rycerza, czyli Giewont. Czy więc świstaki tak bardzo lubią wpatrywać się w góry, że gdy jest piękna pogoda, najczęściej leżą na rozgrzanych słońcem kamieniach? – Tak samo robią świstaki, które spotykamy w Tatrach i Alpach. Wykorzystują promienie UV, by dzięki nim wybić potencjalne drobnoustroje, które mogą rozwijać się w ich skórze. Dlatego są wtedy rozciągnięte i zajmują maksymalnie największą powierzchnię – wyjaśnia K. Diakiewicz.
W ubiegłym roku zrobiło się o niej głośno w mediach, bo na jakiś czas została „zastępczą mamą” dla dwóch maleństw. – W gniazdach świstaków mamy zamontowane kamery, więc zauważyliśmy, że pojawiły się młode. Niestety, matka zbytnio się nimi nie zajmowała i w końcu zapadła decyzja, że trzeba je stamtąd zabrać. Te „dziewczynki” powinny już wtedy ważyć 600 g, a ważyły tylko 150 g. Karmiłam je co kilka godzin i zaczęły ładnie rosnąć – wspomina Kasia. Dziś Myszka i Iskierka dokazują co sił i są bardzo ciekawe świata.
W poprzednich latach w TPE na świat przyszły też trzyletnie już Tupi i Tupitu oraz dwuletnia Niuniusia. Jej życie też zostało uratowane, bo urodziła się z zaćmą, która u zwierząt jest rodzajem nowotworu. Niuniusia miała szczęście – została zawieziona na operację do Wrocławia, do świetnego weterynarza okulisty. – Pozostałych 5 świstaków, które mają już 6 lat, przyjechało do Zakopanego z Austrii. Ciekawostką jest, że gdy świstaki zapadają w zimowy sen (hibernację), to temperatura ich ciała spada do temperatury gniazda (3 do 5 stopni), a tętno – do 15 uderzeń serca na minutę. Gniazda budują na głębokości 3 m (granica zamarzania ziemi). Nasze mają nawet zamontowane specjalne kaloryfery, które włączą się, gdyby temperatura zrobiła się zbyt niska – uśmiecha się Kasia.
Rozwiewa też mit, że świstaki to „żywe maskotki” rodem z reklamy czekolady. Owszem, do 3. roku życia są bardzo towarzyskie, ale w naturze nie zbliżą się do człowieka na odległość mniejszą niż 3 metry. Dorosłe mogą zaś atakować, by bronić swojego terytorium. A bronią się siekaczami, którymi są w stanie przedziurawić kość w dłoni, i to na wylot.
Na koniec zagadka, która jest zmorą wielu posiadaczy kurników. Dlaczego lis, gdy zdoła się do niego dostać, dusi wszystkie kury, a nie tylko jedną? – Bo jest neurotykiem w świecie zwierząt i nie wytrzymuje szczęścia, że spotkał aż tyle jedzenia. W tym szale radości morduje i myśli, że to będzie jego spiżarnia – że jak wróci, to te wszystkie „przekąski” będą na niego czekać – tłumaczy Maciej Faliński, opiekun trzech lisów mieszkających w TPE. Więcej informacji o Tatrzańskim Parku Edukacyjnym można znaleźć na www.tpe.edu.pl. Dla naszych Czytelników mamy też 5 rodzinnych karnetów do świata tatrzańskiej przyrody. Będziemy je rozdawać 22 maja na: krakow.gosc.pl.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się