Gdy w lipcu 2019 r. na raka zachorował 83-letni tata Beaty Harasimowicz, lekarze początkowo dawali mu nadzieję na wykonanie operacji, ale potem okazało się, że nie ma już możliwości leczenia i pacjent z dnia na dzień został wypisany do domu. Potrzebował fachowej opieki. I tu pojawił się problem.
Jego córka zadzwoniła do pięciu hospicjów domowych, jakie działają w Krakowie. Okazało się, że w każdym na przyjęcie trzeba czekać, bo jest kolejka, nawet kilkunastoosobowa. – Chorzy terminalnie nie mogą jednak czekać. Smutne dane pokazują, że zanim zwolni się miejsce (czyli ktoś umrze), odchodzi nawet jedna trzecia oczekujących pacjentów. Tak nie powinno być – mówi B. Harasimowicz. Ostatecznie jej tata został przyjęty do hospicjum miechowskiego, bo pani Beata mieszka na obrzeżach Krakowa i jej adres mieścił się w ustawowo przyjętych kilometrach, jakie może pokonać personel hospicjum, by dotrzeć do chorego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.