Ponad dwa lata od premiery filmu "Sonata" w życiu Grzegorza Płonki sporo się zmieniło. Nie mieszka już na pięknym Podhalu, tylko w Warszawie, gdzie uczy się samodzielności.
Na spotkanie z nim nie jest więc łatwo się umówić - do rodzinnego domu przyjeżdża bowiem tylko na jeden weekend w miesiącu.
- Nie tęsknisz za tym miejscem, za tymi pięknymi widokami? - pytam Grzegorza, spoglądając na malowniczą panoramę Tatr, jaka rozpościera się przed jego domem. - Ja musiałam przyjechać ponad 100 km, żeby ucieszyć się górami, a Ty to miałeś na co dzień i zamieniłeś Tatry na stolicę Polski - żartuję.
- Tęsknię, bo tu jest pięknie, ale mieszkając w Murzasichlu, z rodzicami nie miałem szans na samodzielność. Zobacz, ile stałaś w korku, żeby tu dotrzeć…(pokonanie krótkiego odcinka między Poroninem a Murzasichlem zajęło blisko godzinę - przyp. aut.). Ja, żeby dojechać na zajęcia muzyczne, czy w jakiekolwiek inne miejsce, nie mogłem wyjść z domu i wsiąść do autobusu czy metra, tylko zawsze musiałem być zawożony samochodem przez mamę albo tatę. W dodatku ciągle się gdzieś spóźnialiśmy, bo korki na Podhalu są dramatyczne. Teraz wszystko się zmieniło na lepsze - wszędzie mam blisko i nie muszę nikogo prosić o pomoc, na którą jeszcze nie tak dawno byłem skazany - tłumaczy Grzegorz.
Żeby zrozumieć, w czym tkwi problem, trzeba wrócić do dzieciństwa Grzegorza, który urodził się jako wcześniak i dostał tylko dwa punkty w skali Apgar. Czas mijał, a on nie mówił, był nadwrażliwy na dotyk, wydawało się, że nie słyszy i żył w sobie tylko znanym świecie. W efekcie pierwszych 14 lat swego życia spędził niejako w izolacji, ponieważ lekarze błędnie orzekli, że jest dzieckiem autystycznym. Nie był…
Przełomem stał się dopiero rok 2002, gdy jedna z jego nauczycielek dostrzegła, że chłopiec jednak reaguje na dźwięki, a polecenia wykonuje, jeśli towarzyszą im gesty. Niebawem Grzegorz trafił do Światowego Centrum Słuchu, gdzie specjaliści (na czele z dyrektorem prof. dr. hab. med. Henrykiem Skarżyńskim) nie mieli wątpliwości, że to nie autyzm, ale obustronny zmysłowo-nerwowy niedosłuch stopnia ciężkiego, połączony z licznymi wadami wrodzonymi, stał się przyczyną jego dramatu. Okazało się też, że nie jest głęboko niepełnosprawny intelektualnie, ale "na granicy normy". Od tego momentu wydarzenia nabrały tempa. Grzegorz najpierw dostał aparat słuchowy, a potem został mu wszczepiony implant ślimakowy. W ten sposób nagle odkrył, jak brzmi świat (wcześniej słyszał tylko dźwięki proste, o czym nikt nie wiedział, dlatego już w dzieciństwie zafascynowała go gra na fortepianie), a później, dzięki uporowi i pracowitości zaczął spełniać swoje marzenie. W efekcie nauczył się grać "Sonatę księżycową". Najpiękniej, jak tylko się da. Jak to możliwe? Kiedyś dostał kasetę z muzyką Beethovena i słuchał jej dniem i nocą. A gdy dowiedział się, że ten wielki artysta również był głuchy, postanowił, że spróbuje mu dorównać. Ćwiczył więc wytrwale, miesiąc po miesiącu, ucząc się także nut, aż dopiął swego. Potem przyszedł czas na kolejne utwory i kolejne, które Grzegorz interpretował w sposób niezwykły, zamykając w muzyce całą gamę emocji, uczuć i pragnień.
W końcu nadszedł rok 2015 r. i o Grzegorzu zrobiło się głośno w mediach, bo chłopak wygrał wtedy I Międzynarodowy Festiwal Muzyczny Dzieci, Młodzieży i Dorosłych z Zaburzeniami Słuchu "Ślimakowe Rytmy", zorganizowany przez Światowe Centrum Słuchu w Kajetanach. Ten sukces był dla niego niczym zdobycie Mount Everestu, a słowa, które usłyszał, że podczas koncertu finałowego zagrał lepiej, niż sam Beethoven, były - jak sam mówi - zwieńczeniem dotychczasowej walki o godność i o pozytywne nastawienie do życia. - Festiwal, do którego przygotowywałem się przez kilka tygodni, był początkiem mojego wyjścia do świata i najpiękniejszym czasem w moim życiu. Nie mogłem uwierzyć w te brawa, które dostałem i w to, że zostałem laureatem - wspomina. Dzięki pomocy jednego z poznanych wtedy muzyków w 2018 r. udało mu się nagrać pierwszą płytę "Słyszę światło księżyca". Cztery lata później, w 2022 r. na ekrany kin wszedł film zaś film "Sonata" w reżyserii Bartosza Blaschke, który był autentyczną historią życia Grzegorza, i w którym brawurowo zagrali Małgorzata Foremniak, Łukasz Simlat i Michał Sikorski. Film najpierw wyświetlany był w Polsce, a potem podbił serca widzów także w Wiedniu czy w Korei Południowej. Co najważniejsze, "Sonata" stała się początkiem wielkich zmian w życiu Grzegorza, który zaczął coraz więcej koncertować (bo sporo osób dostrzegło i doceniło jego talent muzyczny) i nazywać marzenia po imieniu.