Śluby oddaję w intencji kapłanów

O głodzie miłości, znalezieniu Miłości bezwarunkowej i adoracji, która jest ładowarką serca, opowiada Marta Przybyła, która była gościem Kongresu Eucharystycznego Archidiecezji Krakowskiej.

Monika Łącka: Na swoim profilu na Facebooku umieściłaś niedawno zdjęcie w sukni ślubnej, ale ślub, do którego się przygotowujesz, nie będzie tym, o jakim każdy mógłby pomyśleć. Panem młodym będzie Jezus.

Marta Przybyła: Tyle lat żyłam w gnoju relacji… Budowałam kolejne pseudo związki, byłam niczym kobieta-bluszcz, uzależniająca swoją wątpliwą wartość od obecności mężczyzny obok siebie. Byłam rozpaczliwie głodna miłości. Nie znałam piękna relacji, która nie opierałaby się na obrzydliwie zdeformowanej seksualności. I Jezus to wszystko przemienił. Przez 23 lata nie byłam w kościele, a wtedy, podczas tej adoracji, na którą trafiłam przez "przypadek", runął cały mój dotychczasowy świat, bo Jezus spojrzał mi w oczy i przytulił serce. Pierwszy raz w życiu naprawdę poczułam się kochana miłością bezwarunkową, na którą nie trzeba zasłużyć. Przez ostatnich 6 lat przeczuwałam, a teraz wiem już na pewno, że jestem zaproszona, by oddać Mu wszystko, całą siebie. Tak, przygotowuję się do złożenia prywatnych, wieczystych już ślubów czystości. Po latach życia w nieczystości.

Mówiąc świadectwo podczas "Niedzieli ze świadkami Eucharystii" w ramach Kongresu Eucharystycznego przyznałaś, że nie potrafiłaś żyć bez mężczyzny. Że byłaś niczym pchła, która trzymała się swojego emocjonalnego żywiciela, aż nie znalazłaś kolejnej ofiary. Nie boisz się, że wytrwanie w samotności aż do śmierci może być zbyt trudne?

Prawda jest taka, że nigdy nie byłam bardziej samotna, niż w relacjach z mężczyznami. Musiałam być z kimś nawet, jeśli wiedziałam, ze ta relacja nie ma sensu. Dopiero niedawno Duch Święty pokazał mi, jaka była tego przyczyna. Wszystko mi się rozjaśniło.

Ta przyczyna sięga pewnie lat dzieciństwa?

Na modlitwie dostałam obraz dziewczynki, która przegląda się w lustrze, jest ubrana w rozkloszowaną sukienkę, buty mamy, jest niezdarnie umalowana. Zrozumiałam, że pierwszym lustrem, w którym przegląda się każda dziewczynka, są oczy jej ojca. Ona w tym odbiciu potrzebuje znaleźć pozytywną odpowiedź na pytanie, czy jest piękna, wartościowa, kochana, chciana. Jak w tym lustrze nie znajdzie tej odpowiedzi, to będzie szukała innych luster. I to mi dobrze wytłumaczyło moje lata życia w nieczystości, lata, kiedy wyglądałam jak prostytutka, by facet choć na chwilę spojrzał na mnie. Bo mój ojciec na mnie nie patrzył. Karał za to mnie i mamę milczeniem. Czułam się wtedy przezroczysta. Gdy już byłam po tej pamiętnej adoracji, która wszystko zmieniła, i po spowiedzi generalnej, która wszystko zmieniła, powiedziałam mojemu partnerowi, z którym wtedy byłam, że albo żyjemy w czystości, albo się rozchodzimy. Początkowo nie chciał się zgodzić, a potem przystał na tę propozycję, choć wiem, że z seksualnością radził sobie wtedy inaczej. Mieszkaliśmy pod jednym dachem, ale w osobnych pokojach. W efekcie nawet mi się oświadczył i byliśmy po zakończeniu katechez przedślubnych. A ja na ostatniej prostej podarłam wszystkie papiery…

Co było dalej?

Spadły mi klapki z oczu. Zrozumiałam, że nie mogę być z kimś, kto jest dla mnie obcym człowiekiem. Bo jeśli buduje się relację, zaczynając od seksu, to kiedy on znika, nic nie zostaje. Zaczęłam się więc modlić: "Panie Boże, to teraz daj mi faceta, z którym będę jeździć na rekolekcje, modlić się, adorować, itd. Bożego męża". I tu dostałam niespodziankę, odkryłam, że to wszystko idzie w inną stronę.

Wymarzonego męża nie było na horyzoncie?

Trafiłam za to na 25-lecie ślubów zakonnych mojej znajomej serafitki. Gdy czytała swoją formułę, czułam, że w sercu nie płaczę, tylko wyję i że dzieje się to, co na pierwszej adoracji. Że czuję wielką miłość. Później przypadkowo uczestniczyłam też w ślubach zakonnych dwóch sióstr. I znów to samo: ogień w sercu. Zrozumiałam. Jezus uwodził moje serce. Moje, kobiety, która nie potrafiła istnieć bez mężczyzny. Złożyłam więc pierwsze prywatne śluby życia w czystości, odnawiane najpierw co rok, potem co pół roku. Choć miałam też przerwę, bo myślałam że jestem silna i już nie muszę ślubować, a wtedy zły podłożył mi taką pokusę, której do końca nie przeszłam. To mi pokazało moją pychę, bo myślałam, jaka jestem święta. Jezus sprowadził mnie do parteru… Można w tym miejscu zacytować tylko jedne słowa: "Komu się wydaje, że stoi, niech baczy, żeby nie upadł".

Można więc powiedzieć, że te śluby to nie jest Twoja decyzja, tylko że ona została Ci podsunięta przez Boga? Podpowiedziana?

Sama nigdy bym tego nie wymyśliła. Do ślubów wróciłam, i teraz przygotowuję się do wieczystych. Suknia ślubna już jest, data też: 1 sierpnia, w samo południe. Najpierw będzie Anioł Pański, potem Msza św. i adoracja, podczas której, patrząc na mojego Męża, złożę te śluby. Uroczystość będzie bardzo kameralna. Czy się nie boję? Oczywiście, że tak, bo pokusy są teraz takie, że głowa mała! Wiele osób myśli, że księża, czy osoby zakonne mają zresetowaną seksualność. Bzdura! Albo słyszę, że nagrzeszyłam, to teraz wybieram takie "łatwe" życie. Jeszcze większa bzdura. Bo moja pamięć - ciała i różnych wydarzeń - tej decyzji mi nie ułatwia. Czy się nie boję? Oczywiście, że tak, bo są sytuacje, gdy jest mi ciężko i po ludzku czuję się samotna - w święta, podczas urodzin, urlopu. Ale dostałam moment, który mi to wszystko zweryfikował. Gdy moja mama umierała przez trzy doby, a ja byłam przy niej zupełnie sama. Tak, marzyłam wtedy, by był obok mnie facet, który by mnie przytulił. Ale tego faceta nie było…. Był Jezus, do którego chodziłam na adorację, bo inaczej nie dałabym rady.

Śluby składasz w konkretnej intencji.

W intencji kapłanów. Ja, która kapłanów i Kościoła nienawidziłam. Składam te śluby zwłaszcza w intencji kapłanów, by nigdy nie ulegli pokusie i nie odeszli z kapłaństwa. Słyszę bowiem wiele historii o odejściach. Takie sytuacje mogłyby mnie zgorszyć, ale ja wolę być w Kościele na dobre i na złe i modlić się za tych księży. Choć na razie nie usłyszałam jeszcze ani jednej historii, żeby któryś z tych, co odeszli, wrócił. 1 sierpnia powiem więc Jezusowi, że nie obiecuję Mu gruszek na wierzbie, tylko przychodzę z moją nędzą i moim pragnieniem życia dla Niego. Nie powiem, że nigdy nie zgrzeszę, bo nie wiem, co będzie, ale że robię to jako zadośćuczynienie za moje lata w grzechu i właśnie w intencji kapłanów. Wierzę, że w decyzji wspiera mnie bł. Karolina Kózkówna, bo od jakiegoś czasu jest mi ona bardzo bliska. 18 sierpnia, już po ślubach, poprowadzę w Zabawie Drogę Krzyżową - tego dnia, co miesiąc, odbywają się tam uroczystości ku czci Karoliny.

I to wszystko robi dziewczyna, która kiedyś nazywała siebie wojującą ateistką, bluźniącą, szydzącą z katolików, fascynującą się okultyzmem, spirytyzmem, czarnymi mszami. Byłaś o krok o apostazji. A teraz spędzasz niezliczoną ilość godzin na adoracji. Niezły hardkor!

Tylko Bóg mógł wymyślić scenariusz przemiany mojego życia. Śmiałam się też z białego kółka, które ksiądz wyjmował ze złotej szafki. Nie rozumiałam, dlaczego ludzie wtedy klękają. Myślałam, że mają coś z głową… Byłam za aborcją i eutanazją. A teraz pracuję w Fundacji Adoremus Te, Christe, która zajmuje się tworzeniem kaplic wieczystej adoracji. Bo pierwsza adoracja, w której uczestniczyłam, wywróciła moje życie do góry nogami. Dziś adoracja jest ładowarką mojego serca, do której staram się jak najczęściej podpinać.


Pierwsza część rozmowy z Martą ukazała się w drukowanej wersji „Gościa”, w numerze 22. (na 2 czerwca).

« 1 »