Teatr Kalos powstał przy parafii św. Józefa Oblubieńca na os. Kalinowym i zadebiutował sztuką Marcina Kobierskiego.
Przedstawienie to nikogo nie pozostawia obojętnym. Taki zresztą był zamysł reżysera i założyciela teatru, czyli ks. Marcina Filara, duszpasterza młodzieży archidiecezji krakowskiej, który spektakl nazywa „rollercoasterem emocji”. - Jeżeli miałbym jednym słowem określić sztukę Marcina Kobierskiego "Jeszcze tej nocy", to użyłbym słowa "niewygodna". To jest spektakl, która ma sprawić, że widzom momentami nie będzie przyjemnie, bo coś zacznie ich uwierać w myślach, w sumieniu, i poczują chęć refleksji. Nieprzypadkowo też na premierę i wystawianie tego spektaklu wybraliśmy listopad - zaznacza ks. Marcin.
W spektaklu bierze udział aż 36 aktorów (w wieku od 13 do ok. 35 lat). Podziwiając to, z jaką lekkością i pewnością poruszają się na scenie trudno oprzeć się wrażeniu, jakby to byli profesjonaliści. - Idea teatru zrodziła się z tego, że pracując jeszcze nie tak dawno z oazą na osiedlu Kalinowym, a teraz (po zmianie parafii) częściowo z oazowiczami, a częściowo z tymi, którzy już dawno do oazy nie należą, jak również z innymi aktorami (którzy na potrzeby przedstawienia przyjechali spoza parafii), nie miałem wątpliwości, że w tych młodych ludziach (a także w miejscu) tkwi ogromny potencjał. To potencjał, by tworzyć środowisko kultury, która będzie przekazywała dobre wartości, bo dziś często jesteśmy zalewani kulturą, której kulturą byśmy nie nazwali. Chcemy więc, by Kalos, który oficjalnie został powołany do życia na początku września, był miejscem, gdzie można nasycić się tym, co jest dobre i piękne, w Bożym znaczeniu. Chcemy też, by z tego miejsca głoszona była Ewangelia - tłumaczy ks. Marcin.
Początki teatru sięgają jasełek, które co roku wystawia oaza na Kalinowym. Gdy więc ks. Marcin zaproponował, by zrobić coś więcej, odzew był bardzo pozytywny. Tym "czymś więcej" była "Ewangelia Piłata" (na podstawie dramatu Érica-Emmanuela Schmidta), wystawiona w kwietniu i czerwcu tego roku. Choć widownia była wtedy bardzo kameralna, to jednak młodzi aktorzy-amatorzy poczuli, że na tym nie chcą poprzestać. Że chcą zrobić coś, co pokażą szerszej publiczności, i co dla nich samych będzie jeszcze bardziej wymagającym przedsięwzięciem.
Cel został zrealizowany - na premierze sztuki "Jeszcze tej nocy" na widowni zasiadło ok. 300 osób, a w niedzielę 10 listopada, dwukrotnie wystawiony spektakl zobaczyło kolejnych kilkaset osób. Po jego zakończeniu wiele z nich nie kryło wzruszenia i emocji. - Dobry teatr nie jest przypisany tylko do tych najbardziej znanych scen. Dobry teatr mogą też "robić" aktorzy, którzy zawodowymi aktorami nie są, ale mają w sobie wrażliwość pozwalającą wejść w odgrywane role (i to trudne role!) i zabrać widzów w emocjonującą podróż do fikcyjnego świata, który w tym przypadku jest światem zaczerpniętym z codzienności. Bo przecież w tych postaciach, które widzimy na scenie, wielu z nas może albo się odnaleźć, albo zobaczyć w nich kogoś znajomego - przekonywał po spektaklu jeden z mieszkańców parafii św. Józefa Oblubieńca, a ks. prałat Stanisław Podziorny, emerytowany proboszcz i budowniczy parafii, komentując spektakl i gratulując aktorom powiedział, że dziękuję im za te listopadowe rekolekcje. - W okolicach uroczystości Wszystkich Świętych przypomnieliście o tym, co najważniejsze: że trzeba żyć dziś, bo wczoraj jest już przeszłością, a jutro jest przyszłością, która nie wiadomo, czy się wydarzy. Trzeba więc żyć dziś, i to mądrze, by nie zmarnować żadnej z 86 tys. 400 sekund w ciągu doby. Trzeba żyć i kochać Boga i bliźniego, bo nie wiemy, kiedy Bóg zawoła nas do siebie - mówił ks. Podziorny.
Sztuka "Jeszcze tej nocy" zaczyna się niewinnie, niczym komedia, a widzowie nie przeczuwają, że już za moment, czyli jeszcze tej nocy, życie jej bohaterów zawiśnie na włosku, a po niektórych, bardzo niespodziewanie, przyjdzie śmierć. Kilkanaście osób rozpoczyna bowiem pielgrzymkę do Fatimy - jest wśród nich kierowca autokaru, kilkoro nastolatków, dwa małżeństwa, trzy kobiety oraz kapłan. Wszyscy razem tworzą wybuchową wręcz mozaikę charakterów i dlatego nieco zrezygnowany kierowca zastanawia się, z kim przyszło mu podróżować. Nawet ksiądz nie bardzo wie, po co tam jedzie i na dzień dobry odmawia kierowcy spowiedzi… W ferworze emocji nikt nie zauważa, że wraz z pielgrzymami do autokaru wsiada tajemnicza, zakapturzona i ubrana na czarno postać. To śmierć, która właśnie w tym miejscu postanowiła zebrać swoje żniwo.
Po godzinie podróży dochodzi do wypadku, którego przyczyną były niesprawne hamulce autokaru. Pielgrzymi (oprócz kierowcy) wchodzą więc na nocleg do przypadkowego pensjonatu, którego gospodarze wyglądają dość dziwnie, i równie dziwnie się zachowują. Ów pensjonat jest swego rodzaju poczekalnią, z której pielgrzymi albo wrócą do świata żywych, albo przejdą do wieczności. Chwilę później zaczynają jednak dziać się rzeczy niezwykle - okazuje się, że gospodarze wiedzą podejrzanie dużo o pielgrzymach i w dodatku przyprowadzają na spotkanie z nimi ludzi z ich przeszłości! Te postacie pomagają bohaterom uporać się z różnymi trudnymi doświadczeniami, których wspólnym mianownikiem może być miłość. To słowo-klucz, które niektórym pozwala przeżyć wypadek i wyjść ze śpiączki, by dobrze wykorzystać swoją drugą szansę na ziemi.
Śmierć nie pozwala natomiast wrócić do życia znanej aktorce, która swoje próby ma zaplanowane wiele miesięcy do przodu, ale… poza tym nie ma nic więcej do zrobienia. Na jej twarzy maluje się prawdziwe przerażenie, gdy zaczyna rozumieć, że właśnie umiera i że musi zostawić wszystko, do czego była tak bardzo przywiązana. Lekarz i pielęgniarka przyglądają się tylko, jak powoli odchodzi, a później ustalają godzinę zgonu i kończą swój dyżur.
O tym, jak młodzi aktorzy przeżywają swoje role, i jak się do nich przygotowywali, napiszemy w numerze 47. "Gościa Krakowskiego" (na 24 listopada).