W ubiegłym roku to prestiżowe wyróżnienie otrzymało m.in. Stowarzyszenie "Piękne Anioły". Do szukania osób o wielkich sercach zachęca o. Stanisław Wysocki, który 20 lat temu wymyślił ten plebiscyt.
Krakowskie Stowarzyszenie "Piękne Anioły" statuetkę Miłosiernego Samarytanina dostało na swoje 10. urodziny, i choć powstało przypadkiem (albo raczej: zrządzeniem opatrzności), to przez wszystkie lata swojej dotychczasowej działalności wykonało już ok. 450 remontów, pomagając w ten sposób kilku tysiącom dzieci z rodzin, które zderzyły się z potężnym kryzysem. Wyremontowano nie tylko mieszkania i domy, ale też pokoje kuratorskie do pracy z trudną młodzieżą, sale widzeń dzieci z rodzicami z zakładów karnych oraz salę pożegnań w hospicjum dziecięcym czy porodówkę w krakowskim "Żeromskim".
- Piękne Anioły to nie był mój pomysł. Los tak chciał - uśmiecha się Katarzyna Konewecka-Hołuj, szefowa stowarzyszenia. Wszystko zaczęło się od zdarzenia, w którym palce, albo raczej skrzydła, na pewno maczały dobre i piękne anioły... W pewien grudniowy dzień 2013 r. Kasia, jadąc autem w stronę Kocmyrzowa, gdzie mieszka, usłyszała w radiu komunikat, by dzieci, osoby chore i starsze nie wychodziły z domu, bo jest minus 20 stopni. Chwilę później na przystanku autobusowym (autobus jeździł tam wtedy raz na godzinę) zobaczyła dwójkę małych dzieci - w dziewczynce rozpoznała koleżankę z klasy swojej córki, a chłopiec wydawał się jeszcze młodszy. - Zaniepokoiło mnie, co robią tutaj same, w tak zimny dzień, ale pojechałam dalej. Na rondzie miałam już skręcać w stronę domu, a wtedy moje auto chyba samo zawróciło i zatrzymało się przy tej dwójce dzieci. Powiedziałam, że wiem, że nie powinny wsiadać do auta obcej osoby, ale żeby mi zaufały, bo jest bardzo zimno, a ja chcę podwieźć je do ich domu. Chwilę się wahały, ale potem wsiadły i zaczęły tłumaczyć, jak dotrzeć do celu. Gdy dojechałam, poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie w twarz - opowiada. Drewniany dom, w którym mieszkały dzieci, domu bowiem nie przypominał. Był rozwalającą się ruiną, a w oknach miał powybijane szyby zaklejone taśmą. Kasia natychmiast zadzwoniła do koleżanki, która pracuje w MOPS i zapytała, jak to możliwe, że dzieci żyją w takich warunkach. Odpowiedź jeszcze bardziej ją zasmuciła: MOPS wiedział, że w tym "domu" mieszka młoda mama, która z trójką małych dzieci uciekła od przemocowego męża. - Wraz ze znajomymi, rodzicami dzieci z klasy mojej córki, postanowiliśmy zrobić dla nich wielką świąteczną paczkę. Świadomość, że takich ruin, które dla nikogo nie powinny być domami, jest więcej, nie dawała mi jednak spokoju. Chciałam działać, i to długofalowo, a do tego działania popychały mnie chyba cały czas dobre anioły dzieci poznanych na przystanku - zamyśla się Kasia.
Niebawem, rozumiejąc już skalę problemu ubóstwa, o którym mało kto wtedy mówił, Katarzyna Konewecka-Hołój wraz ze znajomymi wykonała pierwszy remont mieszkania dla rodziny znajdującej się w podbramkowej sytuacji, a instynkt podpowiadał, że na tym skończyć się nie może. A skoro w pojedynkę nie da się naprawiać świata, trzeba było "ubrać" tę działalność w ramy prawne i formalne, czyli założyć stowarzyszenie. Jego drugim filarem do dziś jest mecenas Agata Kowalska, z którą Kasia tworzy zgrany zespół. Szybko okazało się też, że Kasia ma wielki dar do zjednywania sobie ludzi i nawiązywania współpracy dosłownie ze wszystkimi: zaczynając od osadzonych w zakładach karnych, którzy wykonywali pierwsze remonty, przez różne urzędy, media (TVP2 zrealizowała nawet 12-odcinkowy serial "Cztery kąty, anioł piąty"), a na darczyńcach i sponsorach kończąc. Efekt jest taki, że patrząc na mapę Polski nie tak łatwo jest zrobić listę miejsc, w których Pięknych Aniołów jeszcze nie było. - Działamy tylko i wyłącznie na zlecenie miejskich ośrodków pomocy społecznej, by mieć pewność, że osoby, które zostają naszymi podopiecznymi są na takim etapie wychodzenia na prostą, że nie tylko nie zmarnują otrzymanej pomocy, ale wykorzystają ją tak, by kolejne pokolenie w danej rodzinie nie odziedziczyło już ubóstwa, ani innych dysfunkcji - zaznacza K. Konewecka-Hołuj, mistrzyni w wyszukiwaniu osób będących w najtrudniejszym momencie życia.
W tym roku Piękne Anioły działały m.in. w Żyrardowie, gdzie na pomoc, czekało kilka rodzin. Dotychczasowy świat pani Agaty i czwórki jej dzieci jeszcze kilka chwil temu zamykał się bowiem w jednym małym pokoju. Teraz, dzięki nowemu mieszkaniu socjalnemu, wszystko zaczyna się zmieniać, a po remoncie okazało się, że każdy ma swoje miejsce i że radość na nowo może tam zagościć. W Żyrardowie, na zaledwie 13 m kw., mieszka też trzyosobowa rodzina zmagająca się z trudami codziennymi. Co ważne, wszyscy wymagają stałej opieki i wsparcia. Gdy Piękne Anioły zrobiły tam, co do nich należało, rodzina obudziła się w nowej rzeczywistości. Tata nie musi już spać na materacu wystawianym na klatkę schodową, a w mieszkaniu pojawił się nawet prysznic! Nowe meble kuchenne, sprzęt AGD i zestaw garnków pozwolą zaś rodzinie cieszyć się codziennymi chwilami, spędzamy razem. Opatrzność zaprowadziła też Piękne Anioły na Śląsk, gdzie zapukały do domu niepełnosprawnej mamy trzech małych dziewczynek (jedna z nich również jest niepełnosprawna) i ich taty - strażaka, pracującego ponad siły, by utrzymać rodzinę. Gdy Kasia ich poznała, wszyscy tłoczyli się w jednym pokoju. Na szczęście sytuacja zaczęła się zmieniać, gdy rodzina dostała szansę, by zająć górną część domu, która jednak wymaga kosztownego remontu. I na to Katarzyna Konewecka-Hołuj ma swoje sposoby...
Stowarzyszenie działa również w rodzimym Krakowie - niedawno udało się tutaj odmienić życie Agnieszki, samotnej mamy 10-letniej dziewczynki. - W tym mieszkaniu, które dostałam od miasta (jestem za nie bardzo wdzięczna!) nie było prawie nic, a teraz mamy wszystko. Wiem, że szansa, którą dostałam od pani Kasi, jest naszym zabezpieczeniem na przyszłość, bo bardzo chcę, by moja córka w dorosłość wchodziła lepiej niż ja. By nie zaczynała od ulicy - mówi Agnieszka i nie kryje wzruszenia, że dziś los zaczął się do niej uśmiechać.
W swoim nowym pokoju córka pani Agnieszki będzie chętnie się uczyć. Monika Łącka /Foto GośćOjciec Stanisław Wysocki, karmelita, który jest opiekunem Wolontariatu św. Eliasza, i który 20 lat temu wymyślił plebiscyt na Miłosiernych Samarytan, wspomina zaś, jak bardzo ta akcja się zmieniła na przestrzeni - kiedyś był to bowiem tylko konkurs organizowany w Szpitalu im. Dietla nagradzający lekarzy oraz pielęgniarki dające chorym najwięcej serca. Z czasem rozszerzył się też na inne krakowskie i małopolskie szpitale, a potem rozciągnął się na całą Polskę, aż w końcu przekroczył jej granice. Dziś nagradzani są nie tylko medycy, ale też ludzie z medycyną nie związani, potrafiący bezinteresownie pomagać bliźniemu.
- Dzieje się wiele smutnych, a nawet tragicznych wydarzeń, które uruchamiają w nas najbardziej szlachetne odruchy, najlepsze cząsteczki naszego człowieczeństwa i dlatego bywa, że głosów w drugiej kategorii jest nawet więcej niż w tej medycznej. Co więcej, laureatem może zostać każdy, bez względu na wyznanie. Wszak Pan Jezus powiedział, iż "biednych zawsze będziecie mieć wokół siebie", a ta ludzka bieda może mieć najbardziej zaskakujące oblicze - zauważa o. Stanisław i dodaje: - To oznacza, że ideą Ewangelii może żyć nawet ktoś, kto nigdy jej nie czytał, ale chce zmieniać świat na lepszy i pomagać tam, gdzie inni pomagać nie chcą. Wszyscy jesteśmy przecież dziećmi Boga i dlatego mamy w sobie zalążek dobra. Nie wolno go zakopywać!
Głosowanie na Miłosiernych Samarytan Roku 2024 trwa do końca listopada, a szczegóły można znaleźć na www.eliasz.org.pl.
Katarzyna Konewecka-Hołuj, mistrzyni w wyszukiwaniu osób będących w najtrudniejszym momencie życia, ze statuetką Miłosiernego Samarytanina. Monika Łącka /Foto Gość