To już 24. premiera, przygotowana przez utalentowane dzieci i młodzież występujące pod wodzą reżysera Pawła Jarosza.
Strach i wzruszenie. Te głównie emocje spływają wprost ze sceny na widzów "Matyldy", bo młodzi aktorzy (najmłodsi nie mają 10 lat, a najstarsza, Zuzanna Kosek ma 19 lat) grają tak profesjonalnie, i tak bardzo przekonująco, że każdy z gości premiery, która odbyła się 12 grudnia, ma wrażenie, jakby razem z bohaterami spektaklu uczestniczył w opowiadanej przez nich historii.
Trudno bowiem nie wczuwać się w sytuację tytułowej Matyldy, ponadprzeciętnie rozwiniętej pięcioletniej dziewczynki, która najpierw zostaje odrzucona przez rodziców (ojciec czekał na syna i na córkę cały czas mówi "to coś" albo "chłopaku”"), a potem jest przez nich wyśmiewana i obrażana. Gdy w końcu trafia do szkoły, gdzie ma nadzieję rozwinąć swoje literackie zainteresowania i umiejętności wykraczające ponad jej wiek, okazuje się, że dyrektorka szkoły, panna Łomot, jest prawdziwym tyranem znęcającym się nad przerażonymi i zastraszanymi uczniami. Krzyczy na nich, nazywa ich gnidami, mówi, iż wychowanie dzieci polega na ich "łamaniu" i karze za najmniejsze przewinienia lub za przewinienia, które sama wymyśla, byle tylko wtrącić dziecko do złowieszczego "kudła". Efekt jest taki, że kiedy tylko panna Łomot pojawia się na scenie i wprowadza dyscyplinę, używając swojego gwizdka lub megafonu, gdy ciągnie któregoś z uczniów za uszy, lub też zmusza jednego z nich do zjedzenia całego tortu czekoladowego, to ciarki na plecach mają wszyscy widzowie. Wszyscy też kibicują dzieciom, które najpierw biorą przykład z Matyldy i próbują postawić się dyrektorce, a w końcowych scenach wypędzają ją ze szkoły, urządzając dziecięcą rewolucję.
- Od obsadzenia Zuzy Kosek w roli panny Łomot zaczęliśmy przygotowania do premiery, bo zagranie właśnie tej postaci jest najtrudniejszym zadaniem - zdradza Paweł Jarosz, a Zuza wspomina, że do roli przygotowywała się, śpiewając w domu piosenki z musicalu, oglądając inne adaptacje "Matyldy", a nawet podpatrując, jak w warszawskim teatrze z jej bohaterką radzą sobie profesjonaliści. Bo wejście w rolę kobiety, która jest postrachem wśród uczniów, wymaga solidnego warsztatu. - By dać z siebie wszystko, kwadrans przed wyjściem na scenę wyciszam się, a potem wchodzę w swoją postać - uśmiecha się Zuza.
Widzowie cierpią też z innymi bohaterami musicalu - Escapologiem i jego żoną Akrobatką oraz z panną Miodek - nauczycielką pogardzaną przez pannę Łomot. Pocieszeniem staje się jednak przesłanie, które aktorzy starają się zaszczepić w widzach, zwłaszcza wtedy, gdy Matylda śpiewa iż "Nawet kiedy wiatr masz prosto w oczy, to nie znaczy, że się trzeba dać zaskoczyć. Życie się nie musi starym torem toczyć". Ostatecznie wiec dobro znów musi wygrać ze złem - panna Łomot znika ze szkoły, panna Miodek odzyskuje swoje życie odebrane jej przez złą ciotkę, a sama Matylda dostaje szansę na lepsze życie, bo gdy jej rodzice wyjeżdżają nagle do Hiszpanii, panna Miodek proponuje, by dziewczynka z nią została.
Pomysł na to, by wystawić "Matyldę" zrodził się już dobrych kilka lat temu, ale żeby spełnić to marzenie, Paweł Jarosz musiał się solidnie przygotować do pracy, a późnej zbudować zespół aktorski, który udźwignie to wyzwanie. Udało się! Oprócz Zuzy Kosek na scenie występuje jeszcze 39 młodych aktorów, a spektaklu nie udałoby się pewnie zrealizować, gdyby na zapleczu nie pracowali dobrzy spece od scenografii, kostiumów, oświetlenia i dźwięku. - Gdy kompletowałem zespół, bardzo zależało mi, by każda z osób tworzących klasy szkolne i grających nawet epizody, wnosiła w sztukę swoją historię. Bo w tym musicalu każda rola jest ważna - podkreśla Paweł Jarosz.
Tytułową bohaterkę śpiewająco (dosłownie) zagrała Carmen Celak, uczennica V klasy szkoły podstawowej, która musiała zmierzyć się z bardzo trudnymi emocjami przeżywanymi przez Matyldę. - Początkowo czułam, że jest to trudna rola. Na szczęście próby trwały już od marca i myślę, że ostatecznie dałam radę. Gdy zaczyna się spektakl, po prostu zapominam o tym, kim jestem naprawdę i staję się Matyldą - zapewnia Carmen.
Jak się okazuje, poruszony w sztuce temat przemocy w szkole nie jest obcy aktorom. Kilkoro z nich mówi, że doświadczyło czegoś podobnego, gdy byli w szkole podstawowej. - Dlatego w roli przewodniczącej szkoły świetnie się odnalazłam, bo ona jest podobna do mnie - przestraszona, zniszczona przez szkołę, nie wiedząca, jak się zachować. Taka byłam w podstawówce, gdy chodziłam do szkoły, której nienawidziłam, ale miałam też teatr. Trafiłam tutaj, będąc w III klasie. On bardzo mi pomagał i nadal pomaga. Dziś, będąc w II klasie LO w Andrychowie, dziękuję pani dyrektor Katarzynie Przebindzie-Niemczyk, że prowadzi wspaniałą szkołę, i panu Pawłowi za to, że mogę tu grać - przyznaje Berenika Grabowska.
Obecna na premierze Marta Bizoń, aktorka krakowskiego Teatru Ludowego, nie szczędzi aktorom komplementów. - Jest to spektakl przemyślany od początku do końca, nie tylko przez reżysera Pawła Jarosza, ale też przez jego ekipę. Widzę, ile pracy i serca Paweł włożył w przedstawienie. Widzę też, że uzdolnione wokalnie dzieci świetnie poradziły sobie z niewiarygodnie trudnym materiałem muzycznym, z którym problemy mógłby mieć nawet profesjonalista. To są amatorzy, z których Paweł wydobywa wszystko, co najlepsze, i dlatego łapałam się na tym, że oceniałam ich jak zawodowców - mówi artystka i dodaje, że z zachwytem patrzyła, iż zespół tworzą dzieci, które nie są zagubione na scenie. One grają z miłością do sztuki i z radością, że mogą uczyć się teatru.
Warto dodać, że teatr Nasz, który swoją siedzibę ma w Zespole Szkół Publicznych w Kleczy Dolnej i od 2001 r. działa w ramach Ogniska Pracy Pozaszkolnej w Wadowicach pod dyrekcją Pawła Jarosza, na premierę zaprasza każdego roku. W poprzednim sezonie był to spektakl "A Christmas Carol 3.0" będący adaptacją "Opowieści wigilijnej" Charlesa Dickensa. Paweł Jarosz świętował wtedy 30-lecie swojej pracy artystycznej, bo po raz pierwszy zrobiło się o nim głośno w 1986 r. Do Wadowic, jego rodzinnego miasta, miała bowiem przyjechać telewizja. Padła propozycja, by napisać piosenkę o Wadowicach, która będzie wyemitowana w programie "Zajechał wóz do Wadowic". - No i napisałem, jako nieudolny jeszcze 14-latek, ale nie potrafiąc przelać wszystkiego na papier, poprosiłem o pomoc mojego nauczyciela muzyki, nieżyjącego już pana Adama Deca, twórcy kapeli podwórkowej "Wadowickie chłopaki". To on "obrobił" ją muzycznie, dlatego niezmiennie powtarzam, że utwór "Moje miasto Wadowice", ma dwóch autorów - wspomina. Nagranie, na którym nastoletni Paweł śpiewa tę piosenkę wraz z kapelą Adama Deca oraz dziecięcą grupą wokalną ABC, do dziś ma sporo odsłon na YouTubie. Po raz drugi utwór wybrzmiał publicznie w czerwcu 1999 r., gdy na wadowickim Rynku dla Jana Pawła II zaśpiewał go chór Wadowice… pod kierunkiem P. Jarosza.
Musical "Matylda” w tym sezonie teatr Nasz wystawi jeszcze 29 razy. Więcej informacji można znaleźć na profilu teatru na Facebooku.