W kinie Kijów odbyła się gala plebiscytu Miłosierny Samarytanin Roku 2024, organizowanego przez Wolontariat św. Eliasza.
Były łzy radości i wzruszenia, emocje odbierające na kilka chwil głos i takie historie życia oraz działalności laureatów tegorocznego plebiscytu, po których publiczność mogła tylko przecierać oczy ze zdumienia i z pokorą bić brawo, doceniając fakt, iż są ludzie, którzy potrafią dawać swoje serce i swój czas drugiemu człowiekowi.
Kapituła plebiscytu nie miała łatwego zadania. Spośród 22 nominowanych osób (głosy nadchodziły z różnych stron Polski, a w głosowaniu wzięło udział ok. 500 osób) udało się jednak wybrać tych, co do których nie było wątpliwości, że powinni zostać docenieni za wielkie i otwarte na bliźniego serce, czyli - w konsekwencji - otrzymać prestiżową i bezcenną statuetkę Oscara Dobra - Miłosiernego Samarytanina Roku 2024.
Tradycyjnie głosowanie zostało podzielone na dwie kategorie. Pierwsza nagradza osoby związane ze służbą zdrowia (lekarzy, pielęgniarki, salowe), dla których wykonywany zawód jest czymś więcej, niż tylko pracą zarobkową (jest służbą cierpiącemu, choremu człowiekowi, który potrzebuje empatii, zrozumienia i nadziei, której można się chwycić w trudnych chwilach). Druga pokazuje światu ludzi spoza medycyny, którzy bezinteresownie, z potrzeby serca i w sobie tylko znany sposób znajdują osoby będące się w podbramkowych sytuacjach i czekające na kogoś, kto wyciągnie do nich życzliwą dłoń.
Decyzją kapituły w pierwszej kategorii zostali nagrodzeni:
W drugiej kategorii przyznano nieco więcej wyróżnień, które powędrowały do:
Która z tych postaci zrobiła na publiczności największe wrażenie? Prawdopodobnie pan Bartosz Rutkowski (pochodzący z miejscowości Bojano na Pomorzu), który jest komandorem podporucznikiem w stanie rezerwy. Jakiś czas temu złożył on rezygnację ze służby wojskowej i wyjechał do Iraku. Dlaczego? Postanowił nie być obojętnym wobec zbrodni dokonywanych przez terrorystów Państwa Islamskiego na miejscowej ludności i zacząć działać. W irackim Kurdystanie zaczął wspomagać ludność cywilną, wojska walczące z terrorystami i jazydzkie kobiety powracające z niewoli. Wspomagał odbudowę miejsc zniszczonych przez wojnę, m.in. warsztaty pracy, wspierał finansowo cywili przebywających w obozach dla uchodźców, a później zaczął też pomagać w Afryce (początkowo w Egipcie, gdzie wspomagał ludność koptyjską, a następnie w Nigerii, gdzie ludność, głównie chrześcijańska, jest obecnie na wielką skalę mordowana przez organizacje terrorystyczne) oraz w Ukrainie, po napaści na ten kraj przez Rosję. Bartosz Rutkowski sam pewnie nie zdziałałby wiele, dlatego założył Fundację Orla Straż i stworzył zespół ludzi rozumiejących takie działania. W efekcie kolejne pomysły może realizować jeszcze skuteczniej.
Nie da się też nie zauważyć dr Elżbiety Olczykowskiej-Siary, która mimo swego zasłużonego już wieku wciąż pracuje i służy małym pacjentom Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu cierpiącym na skomplikowane wady serca. Każdemu z nich oddaje kawałek swego serca (doceniają to szczególnie rodzice chorych dzieci). Trudno również nie wzruszyć się, słuchając peanu pochwalnego, jaki autorzy zgłoszenia napisali na cześć Haliny Matwijiszyn, pielęgniarki, która podobnie jak dr Elżbieta pracuje z małymi pacjentami z kardiologii w USD i tej pracy oddała 50 lat swego życia (obecnie jest już na emeryturze, ale wciąż żyje sprawami swoich pacjentów). Każdy, kto ją spotkał na swojej szpitalnej ścieżce, mówi, iż to nie jest możliwe, aby ta drobna kobieta miała tylko jedno serce, bo tyle serca rozdała tysiącom dzieci, traktując je jak swoje własne dzieci i wnuki. Z onieśmieleniem można też było spojrzeć na s. Addoloratę Powroźnik, która na terenie parafii Mariackiej w Krakowie opiekuje się osobami chorymi, samotnymi, starszymi i tymi wszystkimi, którzy potrzebują pomocy w najdrobniejszych sprawach codzienności. S. Addolorata służy im dniem i nocą, pielęgnując, robiąc zakupy, załatwiając wszystko, co trzeba i po prostu będąc z nimi, zapominając czasem o sobie i o tym, że doba ma tylko 24 godziny.
Warto również zauważyć, że ks. Andrzej Augustyński został nagrodzony za całokształt działalności, jaką prowadzi od ponad 30 lat, będąc założycielem i prezesem zarządu Stowarzyszenia Siemacha. W jego imieniu statuetkę odebrała Marta Syrda, dyrektor ds. polityki finansowej Siemachy. Dzieło, które stworzył, by pomagać dzieciom i młodzieży szukającym ludzi i miejsca, gdzie poczują się bezpiecznie, przez te wszystkie lata niesamowicie się rozwinęło, dzięki czemu podopieczni Siemachy mogą każdego dnia rozwijać swoje skrzydła, realizować marzenia i pasje, odzyskiwać wiarę w siebie i w drugiego człowieka. "Jego empatia, cierpliwość i gotowość do niesienia wsparcia sprawiają, że młodzi ludzie, którzy znaleźli się w trudnych życiowych sytuacjach, odnajdują w nim nie tylko pomocnika, lecz także ogromną inspirację i motywację do działania. Ks. Andrzej jest żywym przykładem, że pomoc z sercem i zrozumieniem może zmieniać życie na lepsze" - piszą dziś wychowankowie.
Z kolei Boży Młyn, owoc Światowych Dni Młodzieży Kraków 2016, który działa przy parafii św. Jana Kantego na os. Widok w Krakowie jest przykładem miejsca, które nie tylko nie powstało na chwilę, ale do dziś podejmuje coraz to nowe inicjatywy, łączy pokolenia i zachęca do wstania z wygodnej kanapy, by zrobić coś dla innych. W Bożym Młynie (o którym więcej napiszemy w "Gościu Krakowskim" na 9 lutego) każdego dnia dzieje się coś ciekawego, a jedną z ważniejszych akcji jest tam wydawanie (od poniedziałku do piątku) potrzebującym obiadów gotowanych własnym sumptem (zupa i chleb), a także dystrybucja tych posiłków wśród osób, które mają problemy z wyjściem z domu.
Podczas sobotniej gali dla Miłosiernych Samarytan zagrali i zaśpiewali Orkiestra Musicalove pod dyrekcją Macieja Niecia, Jacek Wójcicki, Sylwia Frączek oraz bp Antoni Długosz z Częstochowy. Fragment listu apostolskiego "Salvifici doloris" Jana Pawła II o sensie ludzkiego cierpienia odczytał zaś Jerzy Zelnik. Nie zabrakło również krótkiego wystąpienia o. Stanisława Wysockiego, karmelity, który przed laty założył Wolontariat św. Eliasza i wymyślił plebiscyt na Miłosiernych Samarytan. Przypomniał on, że pokoleniem JPII jesteśmy my wszyscy, wypełniający salę kina Kijów, i że to od nas zależy, czy jeszcze wrócimy do obietnic składanych dawno temu Ojcu Świętemu, że wypełnimy jego testament i będziemy ludźmi miłosierdzia służąc każdemu, kto tego potrzebuje. Nie ma więc sensu rozglądać się i czekać aż inni zrobią to za nas. Trzeba więc zacząć działać. Jeszcze dziś.