- To była dla nas jak wyprawa na inną planetę - mówią z wielkim wzruszeniem rodzice 20-letniego chłopaka z porażeniem mózgowym, który pod przewodnictwem sportowca ekstremalnego i społecznika Tomasza Garbienia dotarł 18 lipca na Giewont.
Wszystko zaczęło się wcześnie rano, bohater całego wydarzenia - 20-letni Filip Piąstka z rodzicami i wolontariuszami rozpoczął niesamowitą przygodę swojego życia, czyli wyprawę na Giewont. Dowodził nią od strony logistycznej chyba największy mocarz tego lipcowego dnia - Tomasz Garbień. To niedawny rekordzista i mistrz Polski w biegu na 10 km z obciążeniem 50 kg, sportowiec ekstremalny, ale też znany społecznik, od lat wspierający osoby z niepełnosprawnościami. Nazywany przez wielu "uskrzydlaczem", bo swoją energią i zaangażowaniem mobilizuje całe środowiska do działania. Jego celem jest coś więcej niż zdobycie szczytu - to manifest wiary, że niemożliwe może stać się możliwe.
Wyprawa rozpoczęła się o 4 rano w Kuźnicach, a dzięki wsparciu TOPR, ekipa dotarła na Halę Kondratową, skąd ruszyła pieszo na Giewont. Do pokonania było 2,5 km trasy i 500 m przewyższenia - z Filipem w specjalnym nosidle (waga ok. 60 kg).
- Nie jestem znowu takim mocarzem, razem ze mną wszystkich wolontariuszy w koszulkach z hasłem: "Uwalniamy marzenia uwięzionych w swoim ciele” było 25. Wszystko szło nam zgodnie z planem, bo już o 8 byliśmy na Giewoncie. A potem około 10 wróciliśmy bezpiecznie - wspomina T. Garbień. - To jest zdobycie czegoś czasami nieosiągalnego, ale przede wszystkim spełnienie marzeń rodziców Filipa. Ponadto mamy doświadczenie w tego typu wyprawach. Jedyne moje zmartwienie to była pogoda, która mogła w jakiś sposób pokrzyżować nam plany. Ale i ona okazała się być łaskawa - dodaje "dowódca" całej wyprawy. T. Garbień poleca też zostawić wszystko i po prostu wyjść w góry. - Z nami szło 10 osób, które pierwszy raz zaliczyły Giewont i dały radę. Trzeba tylko chcieć - dodaje z radością wyczynowy sportowiec.
Jak sam wspomniał, to nie była jego pierwsza ani zapewne ostatnia tego typu wyprawa. Ma za sobą wejście na Rysy z Weroniką Górą. Było też kilka wyjść nad Morskie Oko. Nasz rozmówca zdradza, że planuje też wyjście na Gerlach.
Inicjatorem całej akcji był Marcin Dudzik, fizjoterapeuta Filipa. - Filip leciał samolotem, pomyślałem sobie, dlaczego by nie mógł znaleźć się na Giewoncie. A że mamy wokół siebie grupę wspaniałych przyjaciół, no to poszło! - cieszy się M. Dudzik.
Rodzice Filipa Piąstki nie kryli łez wzruszenia po zakończonej wyprawie, kiedy rozmawialiśmy w Kuźnicach. - Jestem zachwycona tym wszystkim, nawet mi się podeszwa od buta oderwała, ale co to jest wobec tych, którzy nieśli na górę mojego syna, a potem transportowali go na dół. Dr Sławosz Uznański-Wiśniewski poleciał w kosmos, a naszym kosmosem okazał się Giewont - podkreślała głosem pełnym emocji Stanisława Piąstka z małopolskich Dobczyc. - Oczywiście, że były emocje i to jeszcze jakie! Zwłaszcza dały o sobie znać podczas wchodzenia z łańcuchami. Jednak radość była wielka, że dotarliśmy pod krzyż. Podziwiam krzepę wszystkich wolontariuszy bez wyjątku, po prostu im zaufaliśmy i się udało! - podkreśla Michał Piąstka, tata Filipa.
Wśród wolontariuszy biorących udział w wyprawie na Giewont była Justyna Hodurek z mężem Szymonem ze Stowarzyszenia Hospicyjnego "Bądźmy Razem”. Na Giewont wyszły też ich dzieci - Alicja i Antoni. Z rodzeństwem był także ich przyjaciel - 11-letni Jasiu. - Już same przygotowania były pełne emocji, a co dopiero chwile podczas wyprawy. Wszyscy nam gratulowali na szlaku, podziwiali i przyjmowali niesamowicie serdecznie. A dzisiaj na Giewont wychodziło dość sporo osób. Żałujemy tylko jednego, że nie wzięliśmy ze sobą więcej ulotek informacyjnych Stowarzyszenia Hospicyjnego "Bądźmy Razem", które rozeszły się w górach jak świeże bułeczki - podkreśla J. Hodurek. Mąż pani Justyny dodaje, ze od wielu lat kochają chodzenie po górach, czym pragną też zarazić swoje dzieci. - A że do tego dochodzi pomaganie, to tylko się cieszymy. Ktoś kiedyś powiedział, że "Więcej szczęścia jest w dawaniu niż braniu". Tego właśnie się trzymamy - deklaruje pan Szymon.
Dla Ewy Dudzik-Urbaniak, prezesa Stowarzyszenia Hospicyjnego "Bądźmy Razem" w Wiśniowej wyprawa na Giewont, była wyprawą nadziei - dla Filipa, dla jego bohaterskiej rodziny i dla wszystkich, którzy czekają na specjalistyczną pomoc w budowanym NEUROŚRODKU - pierwszym społecznym ośrodku najnowocześniejszej neurorehabilitacji w Małopolsce, a dokładnie w Lipniku w powiecie myślenickim. - Celem akcji jest nie tylko ukazanie siły ludzkiej solidarności, ale i zebranie 189 500 zł - by symbolicznie pokazać wysokość szczytu, na jaki dostał się Filip - na pomoc osobom wymagającym neurorehabilitacji: osobom, które - tak jak Filip - żyją świadomie, lecz bez kontaktu z ciałem - podkreśla E. Dudzik-Urbaniak. - Niemożliwe stało się możliwe, dzięki temu, że jesteśmy razem, że mamy takich wspaniałych wolontariuszy z naszej lokalnej społeczności i nie tylko, że mamy sprzymierzeńców, którzy się dołączają do naszej misji stworzenia takiego wyjątkowego miejsca dla osób z ciężkimi niepełnosprawnościami po wypadkach, udarach, z chorobami neurologicznymi. Nie znajdują oni wystarczającej pomocy w naszym systemie zdrowia. My chcemy to zmienić - mówi E. Dudzik-Urbaniak. Wskazuje też na symbol umieszczony na koszulkach, które nosili wolontariusze. - To symbol uwolnienia z kokonu, niepełnosprawności, uwolnienia marzeń uwięzionych w swoim ciele - dodaje ze wzruszeniem.
- Chcę to bardzo podkreślić, że my tak wiele zyskujemy od naszych podopiecznych, którym pomagamy. Widzimy, jak niezwykłą siłę ducha mają, jak potrafią się uśmiechać do życia, jak z niego korzystać i to o wiele bardziej niż nieraz osoby w pełni zdrowe. Wiele daje nam radości także współpraca w naszym niezwykłym zespole. Dołączcie do nas! Bądźcie sprzymierzeńcami w dobrej sprawie, zaproście znajomych, przyjaciół - prosi pani Ewa.