Wciąż jeszcze można dołączyć do asyst tworzących odpustowe procesje. Udział w nich to zaszczyt!
W ubiegłym roku podczas pogrzebu Matki Bożej obecnych było ponad 60 asyst i orkiestr. Najstarszą jest asysta z Cieszyna, która ma przywilej niesienia figury Matki Bożej, a najmłodsza to młodzieżowa asysta z Bieńkówki, która rok temu dołączyła do procesji po raz pierwszy. - By pójść w ślady tych wszystkich asyst, wystarczy zorganizować grupę i zgłosić swoją obecność na furcie klasztornej, a następnie stawić się na początku procesji, nieopodal Wieczernika na Dróżkach - zachęca o. Tarsycjusz Bukowski, rzecznik sanktuarium.
Z tego zaproszenia chcą skorzystać mieszkańcy Krzczonowa. Jeden z jej nich, Jan Śliz, do sanktuarium pasyjno-maryjnego po raz pierwszy (dzięki swoim rodzicom) trafił jako mały chłopiec, a dziś jest kalwaryjskim pątnikiem i pielgrzymem z 30-letnim stażem i miłością do tego miejsca (a nade wszystko do Kalwaryjskiej Pani) nie przestaje zarażać innych ludzi. Zaczął od swojej rodziny.
- Co prawda z Kalwarią byłam związana od najmłodszych lat, ale o procesji Zaśnięcia Najświętszej Marii Panny nie słyszałam. Dopiero mąż, zaraz po ślubie, oświadczył, że w sierpniu musimy jechać do Kalwarii, bo przecież jest pogrzeb Matki Bożej. Od tego momentu uczestniczymy w nim co roku - wspomina Janina Śliz, która należy do kół gospodyń wiejskich i właśnie z nimi przez lata chodziła w tzw. asystach podczas procesji zaśnięcia. Później w odpuście uczestniczyła, idąc razem z rodziną i z tysiącami pątników, a w tym roku znów pójdzie w asyście z Krzczonowa.
- Ufam, że niosąc krzyż pomagam Jezusowi zbawiać świat - mówi Jan Śliz.
Monika Łącka /Foto Gość
- Razem z innymi paniami należącymi w naszej parafii do grupy Matki Bożej Siedmiu Boleści, będę niosła duży różaniec, a mąż - krzyż - zapowiada Janina Śliz. Jak dodaje, oboje z Janem mocno wierzą, że do każdego, kto choć raz będzie uczestniczyć w uroczystościach pogrzebu Matki Bożej, Ona przyjdzie w godzinie śmierci, by zaprowadzić duszę człowieka do nieba, do Boga. - Nie ma w Polsce i w całej Europie drugiej tak pięknej procesji. Patrząc na wszystkie asysty, orkiestry, na trumienkę Maryi niesioną ponad pątnikami, nie można się nie wzruszyć. Emocje, których nie da się opisać, czuję też zawsze, gdy z wielkim szacunkiem przyjmuję Chrystusowy krzyż - klękam przed nim i całuję go. Jestem dumny, że mogę nieść ten krzyż i w ten sposób pomagać Jezusowi zbawiać świat - przekonuje Jan Śliz.
Pana Jana niosącego krzyż można też spotkać w Kalwarii podczas wielkotygodniowych Misteriów Męki Pańskiej. W 1990 r., pośród setek tysięcy pielgrzymów uczestniczących w misteriach, wypatrzył Stanisław Kozak, który od wielu już lat niósł krzyż, prowadząc Jezusa na kalwaryjską Golgotę. - Miałem wtedy 21 lat i - jak co roku - chodziłem po dróżkach z moją „kompanią” z Krzczonowa, gdzie mieszkam. Pan Stanisław poprosił, bym odtąd szedł obok krzyża, niosąc pochodnię. Nosiłem ją przez 5 lat - wspomina. Po takim przygotowaniu, w 1995 r., Jan Śliz został jednym z dwóch mężczyzn pomagających Stanisławowi Kozakowi w niesieniu krzyża. Pomagających, to znaczy trzymających go po bokach, bo wędrowanie z nim po dróżkach i po Drodze Krzyżowej (w najróżniejszych warunkach atmosferycznych, często po błocie, w deszczu, a nawet w śniegu) jest dużym wysiłkiem i wymaga kondycji fizycznej. Funkcję głównego niosącego krzyż (czyli pośrodku) objął w 2010 r. Obecnie w niesieniu krzyża pomagają mu parafianie z Krzczonowa Franciszek Tajs i Andrzej Pachura, a najbliższa rodzina, czyli żona Janina oraz trójka dzieci zawsze są gdzieś w pobliżu i modlitwą dodają mu sił. - Bardzo się cieszymy, że wchodząc w dorosłość, nasze dzieci mocno trzymają się wiary, a Kalwaryjska Pani zajmuje w ich sercach szczególne miejsca - wzrusza się Janina Śliz.
Jan Śliz do niesienia krzyża przygotowywał się... pomagając go nieść Stanisławowi Kozakowi.
Archiwum prywatne
Do udziału w Odpuście Wniebowzięcia zachęcają też panowie tworzący asystę kalwaryjską. Zapoczątkował ja przed laty nieżyjący już Mirosław Koczur - wychodząc na prostą z różnych zakrętów swojego życia chciał dać Maryi coś od siebie. Początkowo łatwo nie było, bo wiele osób do asysty przychodziło tylko na kilka chwil, i wciąż musiał szukać kolejnych chętnych, którzy tę misję potraktują poważnie. - Trzeba do niej dojrzeć, zrozumieć, że to zaszczyt i być - nie tylko podczas sierpniowego odpustu, ale też w Niedzielę Palmową, podczas Rezurekcji, 3 maja, czy też, idąc w procesji z Wawelu na Skałkę - tłumaczy Adam Kalina. - Każdy z nas ma swoją historię tego, w jaki sposób trafiliśmy do asysty. Mnie zaprosił do niej Mirek Koczur. Gdy zmarł, jego mama powiedziała, że musimy pilnować tej asysty, żeby Zebrzydowscy zawsze przy Maryi chodzili. No i pilnujemy - zamyśla się Piotr Stela, szef asysty, a Jan, Korzeniowski nie ma wątpliwości, że do asysty przyprowadziła go sama Matka Boża. Wiele lat temu wszyscy wokoło wiedzieli, że ma poważny problem z alkoholem, tylko nie on… - W końcu klęknąłem przed Kalwaryjską Panią i powiedziałem "Matuś, weź mnie pod swoje skrzydła, chcę być Twoim dzieckiem, widzisz, że bez Ciebie nie dam rady". Popłynęło morze łez i od tego momentu nie piję. Wpadłem za to w inne uzależnienie - od Mszy św., Komunii Świętej i Matki Bożej - uśmiecha się Jan. Wszyscy zgodnie mówią również, że jeśli jest ktoś, kto nigdy nie był w Kalwarii na sierpniowym odpuście, to koniecznie powinien przyjechać w tym roku. - Matka Boża czeka na każdego. Warto do Niej przyjść i zobaczyć, co Ona przygotowała dla każdego, kto się Jej zawierzy. My już sobie nie wyobrażamy, by w czasie odpustu nie mieć dla Maryi czasu - zapewniają.
Asystę kalwaryjską zapoczątkował śp. Mirosław Koczur (pierwszy po lewej).
Archiwum prywatne
Szczegółowy program odpustu można znaleźć na www.kalwaria.eu.