Na swoich darczyńców wciąż jeszcze czeka ponad 5300 rodzin. Do włączenia się w akcję zachęca Kasia Dyka-Janusz, wolontariuszka z 11-letnim stażem.
Do Szlachetnej Paczki trafiła przez przypadek - dawno temu zobaczyła w telewizji informację o tym, że w Paczce trwa rekrutacja wolontariuszy. Jako że miała wtedy sporo różnych problemów, to pomyślała: "Czemu nie spróbować? Może to właśnie będzie odskocznia od codziennych trudnych spraw?". Nie przewidziała, że to nie będzie przygoda na chwilę, i że wolontariat w Paczce okaże się czymś, z czego nie zrezygnuje na długie lata.
- Zaczęłam działać w rodzinnym Strzyżowie na Podkarpaciu, gdzie zderzyłam się taką rzeczywistością, jakiej nie zna nikt mieszkający w wielkim mieście. Paczka w małych miejscowościach i w wioskach oznacza konieczność dotarcia do rodzin mieszkających pośrodku "niczego", i żeby to się udało, trzeba zostawić samochód gdzieś pod lasem, a potem iść przez las kilka kilometrów. Właśnie wtedy w Paczce się zakochałam - uśmiecha się Kasia. Po roku została liderką wolontariuszy w Strzyżowie, a obszar jej działania obejmował grubo ponad 100 km. - Spotykałam ludzi, którzy mieli problem, by gdzieś dojechać, nie mówiąc o znalezieniu pracy - zwłaszcza jeśli ktoś miał tylko wykształcenie zawodowe lub podstawowe. Spotykałam również bardzo dużo osób starszych i samotnych, mieszkających w drewnianych chatkach na skraju lasu, niemających ani dostępu do bieżącej wody, ani prawdziwego ogrzewania, tylko stary piecyk typu koza - zamyśla się Kasia.
Jakiś czas później przeniosła się do Rzeszowa, gdzie odwiedzała rodziny, które lepiej sobie radziły w sensie zawodowym, ale np. zmagały się z chorobami lub niepełnosprawnościami. Obecnie Kasia jest wolontariuszką w Krakowie-Podgórzu. Tu z kolei przeważają osoby starsze, schorowane i samotne. - Teraz jednak ciężar poznawanych historii dzielimy na pół razem z moim mężem, którego - a jakże! - poznałam dzięki Paczce. Nawet go sobie wymarzyłam - śmieje się Katarzyna.
Jak to się stało? Jakiś czas temu, współpracując (jako liderka) z różnymi wolontariuszami, zauważyła, że pomiędzy nią a wolontariuszem Bartkiem rodzi się nić sympatii, która przeradza się w przyjaźń i jeszcze coś więcej. - Gdy już było jasne, że chcemy razem iść przez życie, datę ślubu ustaliliśmy na 10 listopada - w tym roku minęło 10 lat od chwili, gdy powiedzieliśmy sobie "tak". Ktoś powie, że to dość nietypowa pora roku na ślub, ale dla nas ta data miała znaczenie symboliczne, bo tydzień później była otwierana baza rodzin, a my wiedzieliśmy, że chcemy podzielić się naszym szczęściem z rodziną, dla której zrobimy Szlachetną Paczkę, i że do udziału w akcji zaprosimy całą naszą rodzinę oraz weselnych gości - wzrusza się K. Dyka-Janusz i dodaje, że w Paczce spotkała nie tylko swojego męża, ale też mnóstwo przyjaciół i osób, z którymi wciąż utrzymuje kontakt. Bo Paczka łączy ludzi i pomaga budować wartościowe relacje.
Przez te wszystkie lata Kasia odwiedziła wiele rodzin, których historie mocno utkwiły jej w sercu i w pamięci. - Nigdy nie zapomnę mojej pierwszej "paczkowej" rodziny. Starszy mężczyzna miał za sobą walkę z nowotworem oka, był po operacji i po chemii. To właśnie oni są przykładem "mieszkania pośrodku niczego" - w drewnianym domu w lesie, bez bieżącej wody, z grzybem na ścianie i w warunkach, w których trudno byłoby mieszkać każdemu, a co dopiero pacjentowi onkologicznemu - przekonuje Kasia. Gdy podczas rozmowy kwalifikującej do Paczki zapytała, czy jest coś ekstra, co można wpisać na listę potrzeb jako specjalne życzenie, żona tego chorego mężczyzny nieśmiało odpowiedziała, że najbardziej chciałaby dostać mikser, żeby po wielu latach przerwy zrobić dla męża ciasto. - Łzy napłynęły mi do oczu, ponieważ pomyślałam, że chciałabym, żeby ktoś mnie tak kiedyś kochał, jak ta pani swojego męża. Dziś, dzięki Paczce, mogę powiedzieć, że mam taką osobę - rozpromienia się Kasia.
Ciepło wspomina także pewną rodzinę z Rzeszowa. Jeszcze chwilę wcześniej niczego tam nie brakowało, nawet trwała budowa nowego domu. Niestety, z dnia na dzień firma, w której za granicą pracował ojciec rodziny, upadła i okazało się, że w Polsce nie przysługują mu żadne zasiłki. Rodzina została więc bez dochodu, z rachunkami do opłacenia, a w dodatku żona tego mężczyzny była w zaawansowanej ciąży - dziecko urodziło się w Weekend Cudów. - Szlachetną Paczkę przywieźliśmy im więc tydzień później. Płakali, nie mogąc uwierzyć, że ktoś postanowił im pomóc. Jedna ze starszych córek tego małżeństwa marzyła o architekturze, więc była szczęśliwa, że dostała promarkery, które wtedy dopiero wchodziły na rynek. Jednak największą radość sprawił dziewczynkom... cukier. Gdy zobaczyły kilogram cukru, wszystko inne przestało istnieć, bo mama mogła już zrobić im wytęsknione naleśniki. A mnie znowu coś ścisnęło za gardło, że nastoletnie dziewczynki cieszą się z cukru - opowiada K. Dyka-Janusz. Historia skończyła się szczęśliwie, ponieważ w Paczce był też bon na opłacony już kurs prawa jazdy - mężczyzna został kierowcą, udało mu się spłacić kredyt i wyjść na prostą.
Działając już w Krakowie, trafiła zaś m.in. do starszej samotnej pani, bardzo schorowanej, także onkologicznie. Prosiła ona - jak większość osób - o żywność, środki czystości, lodówkę. Wśród potrzeb była też jednak rzecz nietypowa - klucz. - Ta pani miała bowiem kuchenkę gazową, a gaz był doprowadzany z butli. Żeby mogła samodzielnie wymienić butlę, gdy gaz się kończy, potrzebowała właśnie klucza, bo do tej pory pożyczała go od sąsiadów, a gdy wyjeżdżali, zostawała bez możliwości przygotowania sobie posiłku. Gdy w Szlachetnej Paczce zobaczyła klucz, cieszyła się jak dziecko, które tuli wymarzoną lalkę. My, którzy przynieśliśmy Paczkę, też płakaliśmy - wspomina Kasia. Wiele osób może w tym momencie zapytać, dlaczego starsza pani samodzielnie nie dorobiła sobie klucza. Odpowiedź jest prozaiczna - bo zawsze musiała wybierać, czy kupić sobie żywność, czy leki, czy opłacić rachunki, i kilka złotych, które trzeba zapłacić za klucz, wciąż było dla niej za dużym wydatkiem.
Nie da się jeszcze nie wspomnieć o jednej ważnej sprawie - za każdym razem, gdy Kasia dostarczała Szlachetną Paczkę, słyszała, że tak naprawdę w momencie kryzysu i w zderzeniu z trudnymi sytuacjami najważniejsze i najpiękniejsze jest to, że do człowieka stojącego pod ścianą przyszedł drugi człowiek i wysłuchał wszystkiego, co leży na sercu.
Do wielkiego finału tegorocznej Szlachetnej Paczce zostało już tylko 10 dni. To czas, w którym uda się jeszcze zrobić Paczkę, bo na darczyńców wciąż jeszcze czeka ponad 5300 rodzin. Swoich dobrodziejów znalazło zaś już ponad 13 800 rodzin. - W pojedynkę może być trudno, dlatego im większa grupa, jaką uda się zebrać, by zrobić Paczkę wspólnymi siłami, tym lepiej. Dobro mnoży się przez dzielenie zadań, a radość z faktu, że zmieniło się czyjeś życie na lepsze, jest bezcenna. Nie bądźmy obojętni na drugiego człowieka - przekonuje Kasia.
Informację o tym, że robi się Paczkę i że poszukiwane są osoby, które chcą dołączyć, można opublikować w swoich mediach społecznościowych. Tam zaś szybko okazuje się, że zgłaszają się chętni, by kupić 10 kg cukru albo np. dorzucić 10 zł, bo liczy się każda złotówka. Tylko w ubiegłym roku jedną Paczkę robiło średnio 31 osób, a pomoc dotarła do ponad 17 tys. osób.
W tym roku jubileuszowa, 25. edycja akcji idzie na rekord i chce dotrzeć do jeszcze większej liczby rodzin. Informacje o tym, jak zostać darczyńcą, można znaleźć na www.szlachetnapaczka.pl. Tegoroczną akcję medialnie wspiera m.in. "Gość Krakowski".