Pierwszy w Polsce Dom Ronalda McDonalda, w którym mieszkają rodziny małych pacjentów Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Prokocimiu, świętuje pierwsze urodziny. W ciągu ostatnich 12 miesięcy stał się on "domem poza domem" dla 306 rodzin.
Do tej pory najdłuższy pobyt w domu, który wciąż trwa, wynosi już ponad 210 dni, a rodzice ich chore dziecko wciąż walczą z ciężką chorobą. W nieszczęściu mają jednak szczęście, bo nie muszą spać na podłodze, przy szpitalnym łóżku dziecka, ale w przytulnym pokoju z łazienką. Mogą więc odpocząć, wziąć ciepły prysznic, zjeść coś dobrego i z nowymi siłami wrócić do swojej pociechy, by dodać jej sił.
Z kolei najdłuższy, szczęśliwie zakończony już pobyt w Domu Ronalda McDonalda trwał 191 dni. Bliźniaki Milo i Tyluś (jeden z nich był hospitalizowany, drugi przebywał w Domu, aby być blisko brata) wraz z rodzicami, spędzali w szpitalu i w domu czas od pierwszych miesięcy swojego życia. Tu stawiali swoje pierwsze kroki, bawili się, a co najważniejsze, byli razem.
- W tym domu, który naprawdę jest domem poza własnym domem, wszyscy nawzajem dbamy o siebie. Wspólnie spędzamy czas, gdy nabieramy sił po pobycie w szpitalu, czyli wyrzucamy z siebie stres i wszystkie złe emocje, by do dzieci wrócić z uśmiechem. Wspólnie też gotujemy (ja - herbatę), pieczemy, sprzątamy i czujemy się jak u siebie. To bardzo ważne, a takich domów powinno być dużo więcej - przekonuje pan Grzegorz, który w domu jest od trzech tygodni. Jego syn Filip przeszedł właśnie przeszczep szpiku kostnego i jest na dobrej drodze do zdrowia.
- Pracownicy domu i wolontariusze możemy tylko współodczuwać z rodzicami chorych dzieci i domyślać się, co przeżywają. Jednak najlepiej rozumieją się nawzajem, bo wszyscy są w tej samej sytuacji. Możemy i chcemy im pomagać, jak tylko się daje i ogromnie cieszymy się, gdy widzimy w ich oczach słowo dziękuję - mówi Katarzyna Nowakowska, dyrektor wykonawczy domu, która w jego powstanie włożyła całe serce.
W sumie, wszystkie rodziny zakwalifikowane do pobytu w domu, spędziły w nim aż 5513 noclegów i gdyby musiały za nie płacić tak, jak w hotelu, to pewnie dobiłyby do kwoty 650 tys. zł. Niewiele osób stać jednak na to, by nocować w hotelu, dlatego rodzice najczęściej wybierają szpitalną podłogę, śpiwór i karimatę. W Domu Ronalda McDonalda mogą spędzać czas zupełnie bezpłatnie, a wszystkie koszty pokrywają darczyńcy i sponsorzy.
Dom współpracuje głównie z oddziałami onkologicznymi USD (zdarzają się jednak także przyjęcia rodziców dzieci z oddziału kardiochirurgicznego), bo takie było założenie domu, a rodzice dostają informację o możliwości przyjęcia do domu i składają odpowiedni wniosek. Decyduje o tym m.in. odległość rodziny od domu, stan zdrowia dziecka i prognozy dotyczące czasu jego pobytu w szpitalu. Zazwyczaj rodzice muszę poczekać kilka chwil na wprowadzenie się, a rotacja w domu jest bardzo duża, ponieważ dzieci leczone chemioterapią mają przerwy w jej przyjmowaniu i wtedy rodzina może wrócić do swojego domu na przepustkę.
- Ten dom jest esencją dobra! - nie ma wątpliwości prof. dr hab. n. med. Adam Jelonek, Prezes Fundacji Ronalda McDonalda. Jak tłumaczy, dom pomaga zarówno rodzicom, którzy potrzebują wytchnienia od szpitalnej codzienności, jak i samym dzieciom, które potrzebują rodziców silnych, wypoczętych i pełnych pozytywnej energii, z którą łatwiej stawić czoło chorobie nowotworowej.
- Co ważne, ten dom nie jest własnością fundacji, ale stał się własnością społeczeństwa, bo tak naprawdę skorzystać z niego może każdy i nigdy nie wiadomo, kiedy będzie się tego potrzebowało. Patrząc na pracę wolontariuszy i pracowników domu jestem przekonany, że w ludziach są ogromne pokłady dobra, a dawanie go innym sprawia im wielką frajdę, bo dali się uwieść atmosferze tego miejsca - dodaje prof. Jelonek.
- Ten dom nie jest oazą szczęścia, bo rodzice przeżywają trudne chwile. Dorośli boją się nawet bardziej niż ich dzieci. Będąc z nimi nie możemy tylko z nimi płakać, ale przede wszystkim ocierać ich łzy, by radzili sobie z emocjami i do dzieci wracali pogodni. Dlatego też stawiamy na komfort - rodzice mają czuć, że mają tu wszystko co najlepsze. Także podwójne, wygodne łóżka są dla ich dobra, by w czasie choroby dziecka dbali o swoją bliskość - tłumaczy K. Nowakowska, która wraz ze swoim zespołem zwerbowała już całe zastępy (56 osób) wolontariuszy oddających rodzicom swoje serce i czas. Wśród są m.in. pani Dorota i pani Magdalena.
- Rozumiem, co czują ci rodzice, bo niedawno na czerniaka zmarła moja 36-letni córka. Zostałam sama z wnukiem i żebyśmy jakoś otrząsnęli się z tej traumy, chcieliśmy mieć kontakt z życzliwymi ludźmi. A skoro lubię pomagać, to tu znalazłam dla nas dobre miejsce. Tym, którzy tu mieszkają, mówię więc, że razem damy radę - mówi pani Dorota.
- Od małego zaszczepiam w moim synu, Maćku, chęć pomagania innym, bo uważam, że rodzice powinni być dla dzieci kierunkowskazami pokazującymi, co jest dobre i ważne. A ile dobra damy innym, tyle do nas wróci - dodaje pani Magda, która wraz z synem przygotowała dziś dla dziennikarzy i rodziców górę pysznych naleśników.
Warto dodać, że w domu znajduje się 20 pokoi, w tym dwóch apartamentów, zaprojektowanych z myślą o rodzicach niepełnosprawnych. Na powierzchni blisko 100 mkw. może przebywać jednocześnie 49 osób, a w pokojach nocować jednocześnie 20 kilkuosobowych rodzin. Dom wyposażony jest we wspólny salon, kuchnię, jadalnię i pralnię.
Krakowski dom jest jednym z 400 już Domów Fundacji Ronalda McDonalda działających w 42 krajach. Fundacja prowadzi też badania przesiewowe i edukacyjne pod hasłem "NIE nowotworom u dzieci" i finansując szkolenia lekarzy POZ we wczesnym wykrywaniu nowotworów. 6 i 7 listopada ambulans fundacji zawita do Krakowa.
A czego fundacji potrzeba najbardziej? Odpowiedź jest prosta: darczyńców, by można było przebadać jak największą ilość dzieci (także z miejscowości, z których do specjalisty jest 100 i więcej kilometrów), i aby można było budować w Polsce więcej "domów poza domem".
Przeczytaj także: