Zadłużenie miasta w ciągu pół roku siedmiokrotnie przekroczyło założenia. Miało być 30 milionów, jest 220 milionów. Wszystkie progi bezpieczeństwa dawno pozostały za nami. Mówią o tym głośno radni, skarbnik, prezydent. Ale przeciętny krakowianin nie przywiązuje do tego większej wagi.
Władze Krakowa nie bagatelizują sytuacji. Raczej starają się nas powoli przygotowywać na drastyczne podwyżki wszelkich możliwych opłat i podatków. Na zwolnienia w administracji i prowadzonych przez miasto placówkach. Zapewne w najbliższych tygodniach zapowiedzi tych posunięć staną się coraz głośniejsze, ale i tak nie odniosą skutku. Dopiero, gdy staną się faktem, zaskoczenie i szok będą wielkie. Dlaczego? Powodów jest kilka.
Po pierwsze - spora, wciąż rosnąca część mieszkańców Krakowa nie wykazuje większego zainteresowania sprawami publicznymi. Nie czyta lokalnych wiadomości, nie ogląda regionalnej telewizji, nie słucha radia. Zamykamy się w swojej prywatności, a media służą nam wyłącznie do rozrywki. To bardzo groźne zjawisko. Podobne do niesłuchania prognoz pogody w warunkach nadchodzących trąb powietrznych.
Po drugie - ci, co jednak śledzą wieści z magistratu, o bankructwie miasta słyszeli już wielokrotnie. I zdążyli się przyzwyczaić. Co więcej, zewsząd słychać nie tylko o miastach, ale całych państwach, które są niewypłacalne i nic złego im się nie dzieje. Przeciwnie. To inni martwią się, jak im pomóc. Nic dziwnego, że gdy szef komisji budżetowej Rady Miasta mówi: "Już nie zsuwamy się po równi pochyłej, lecz spadamy w przepaść", krakowianie traktują to jako efektowną metaforę. I nie biorą jej do siebie.
To jest właśnie główny powód, dla którego mieszkańcy będą zaskoczeni, gdy fala uderzeniowa dotrze do ich domów i portfeli. Wszystkim się wydaje, że kłopot mają Jacek Majchrowski i radni. Że to ich problem, z którym jakoś muszą sobie poradzić. Problem rzeczywiście ich, wiele zresztą zrobili (a raczej nie zrobili - bo chodzi o zaniechanie), by wsadzić Kraków na tę minę. Ale jak ona wybuchnie, nie łudźmy się, odłamki spadną na wszystkich.
Dlatego czas najwyższy, by uwierzyć, że to nie żarty. I wyciągnąć wnioski na przyszłość.