Jak walczyć z kimś, kto pisze niewygodne moralnie treści i nie można mu tego zakazać? Najlepiej zrobić wszystko, by nie istniał. Nie chodzi o zabójstwo na zlecenie, lecz o ignorowanie go w mediach. Ostatnio ten los spotkał kard. Stanisława Dziwisza.
Istnieje wiele sposobów medialnego niszczenia przeciwnika. Wśród nich najbardziej wyrafinowany jest ten, który powoduje zepchnięcie adwersarza w otchłań niebytu. Perfidia polega na tym, że wtedy niczego nie można nikomu zarzucić. Bo przecież nie padają obraźliwe słowa, pomówienia, nikt nie posługuje się oszczerstwem lub kłamstwem, nie można nikomu przypisać „mowy nienawiści”. A jednak, choć niby nic się nie stało, to działanie ludzi złej woli jest tak czytelne, że chyba tylko ślepi i głusi niczego nie zauważają.
Co mam na myśli? Już wyjaśniam. W ostatnich dniach niektóre media elektroniczne – śmiem twierdzić, działające według jakiejś odgórnej dyrektywy – skazały na medialny niebyt kard. Dziwisza. I to w sytuacji, gdy pasterz archidiecezji krakowskiej skierował do wiernych ważny list na rozpoczęcie Wielkiego Postu, dzieląc się w nim swoimi refleksjami na tematy odnoszące się spraw aktualnych z życia Kościoła i Polski.
W tekście można znaleźć wiele cennych myśli, sformułowanych jasno, precyzyjne, konkretnie, w duchu Ewangelii i nauczania Kościoła. Jednak na próżno szukać tekstu listu pasterskiego na tych stronach internetowych czy portalach, które skądinąd bardzo ochoczo podejmują tematy związane z Kościołem – rzecz jasna wtedy, gdy przy okazji „medialnego tematu” mogą, poprzez uogólnianie, jeszcze obrzucić chrześcijan błotem. Tym razem wszyscy „naprawiacze” Kościoła zgodnie milczeli. Czytelnicy elektronicznego wydania krakowskiej „GW”, portalu krakowskiej TVP, „Interii” nie mogli zapoznać się z treścią listu metropolity krakowskiego, bo po prostu nikt go tam nie zamieścił. Nie pojawiło się nawet jego omówienie. Dlaczego tak się stało, skoro te media chcą uchodzić w oczach świata wręcz za „wzorzec metra” w dziedzinie medialnego obiektywizmu? Odpowiedź jest prosta. Ci, od których to zależało, zadecydowali, że lepiej nie wspominać ani słowem o tekście kard. Dziwisza, bo zawiera treści ideowo niewygodne. Poza tym uznali, że tym bardziej nieuzasadnione jest zamieszczanie jakiegoś wybranego fragmentu, gdyż wtedy byłoby widać czarno na białym, że ktoś nie chce zacytować niewygodnych myśli kardynała.
Czy rzeczywiście było w tym liście pasterskim coś „niepoprawnego politycznie”? Oczywiście! Najpierw dwa zdania w nawiązaniu do wojny medialno-parlamentarnej o prawne usankcjonowanie tzw. związków partnerskich. Wystarczy zacytować ten fragment listu, aby mieć jasność, jakie jest stanowisko kardynała i Kościoła w tej sprawie: „W dzisiejszym świecie, również w naszym kraju, toczy się spór o fundamentalne zasady, dotyczące zwłaszcza wizji małżeństwa, rodziny i ludzkiego życia. Proponuje się ustanowienie praw w gruncie rzeczy pogańskich, nieliczących się również z prawem naturalnym. Takim prawem byłoby sankcjonowanie związków partnerskich osób tej samej płci czy też manipulacja ludzkimi zarodkami przy metodzie in vitro”.